Wyjście z magazynu okazało się prowadzić do niewielkiego przedsionka, a ten łączył się z jednym, jedynym korytarzem, w dodatku — naszpikowanym kamerami termowizyjnymi. Ponieważ w przeciwieństwie do poprzednich lokacji, tej nie znałam w ogóle, postanowiłam uruchomić swoje gogle, żeby przeprowadzić analizę terenu i jego ewentualnych zabezpieczeń. Dotknęłam palcem wskazującym prawego ucha, wciskając guzik znajdujący się w jego wnętrzu. Wywołany w ten sposób, półprzezroczysty ekran uzmysłowił mi, że miałam do wyboru dwie metody ewakuacji. Szyb wentylacyjny nad moją głową, najeżony kamerami albo korytarz z termowizją. Według danych z analizy nie posiadał on żadnych dodatkowych zabezpieczeń.
Jeżeli wybiorę szyb, kamery od razu zarejestrują niepożądaną obecność i powiadomią aktualnie dyżurującego obserwatora o mojej dokładnej lokalizacji. Ponadto, żeby się do niego dostać, musiałabym wzbić się w powietrze, tym samym anulując tryb kameleona choć ten, i tak lada moment miał się wyczerpać. Trzy, krótkie piknięcia timera dawały mi jasno do zrozumienia, że za maksymalnie trzy minuty, przestanę być niewidzialna.
Skolei, gdy wejdę do korytarza, czujniki termowizji uchwycą temperaturę mojego ciała i zrobią dokładnie to samo, co kamery w szybie. Chyba tylko zmarli byli przy nich bezpieczni.
W głowie zaświtał mi pewien pomysł, aczkolwiek bardzo ryzykowny. Sięgnęłam dłonią do pasa, przy którym nosiłam przybornik z fiolkami, które zgarnęłam ze swojego pokoju. Pospiesznie przestudiowałam ich zawartość, aż natrafiłam na kompozycję składającą się z ruty, kłącza pieprzu, głogu i aronii. Jeśli ją zażyję, drastycznie obniży moje ciśnienie i temperaturę ciała przy czym, będę miała najwyżej dwadzieścia minut, zanim stracę przytomność z objawami ciężkiej hipotermii.
Kroki od strony magazynu i ostrzegawcze pikanie timera przypomniały mi, że w zasadzie nie mam tutaj żadnego wyboru. Odkorkowałam fiolkę i wypiłam jej zawartość jednym haustem. Mroczki przed oczami, drżenie mięśni i zimno, które nagle opanowało moje dłonie i stopy były znakiem, że mogłam ruszać.
Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Nie wiedziałam, czy uda mi się oszukać kamery, wiedziałam natomiast, że z każdym kolejnym krokiem robiłam się coraz bardziej senna. I nawet jaskrawe, pomarańczowe ściany nie były w stanie mnie orzeźwić.
Co chwilę oglądałam się przez ramię, upewniając się, że idę we właściwym kierunku. Ściany na przemian kurczyły się i rozszerzały.
Sunęłam przed siebie, zastanawiając się, czy zdążę dotrzeć do celu, czy też zamarznę, zanim zdołam wydostać się na zewnątrz. Czym i tak prawdopodobnie nikt by się nie przejął. Matka odnotowałaby niepowodzenie w dokumentacji, ponarzekała na zmarnowane lata, a potem w jakiś sposób zastąpiłaby mnie lepszą, poprawioną wersją: Obiektem Zero Zero Jeden.
— Iris — odruchowo uniosłam głowę, słysząc swoje imię. — Iris, nie wygłupiaj się i wróć do pokoju, proszę — głos mojej matki, dziwnie miękki i przepełniony troską, zmusił mnie, żebym się zatrzymała. — Iris, córeczko. Wracaj, ja... Ja już się nie gniewam. Boje się, że coś ci się stanie. Przepraszam, że ostatnio byłam taka niedobra, zbyt dużo rzeczy miałam na głowie, ale to.. Mój problem, nie twój. Nie powinnam się na tobie wyżywać. Wróć, to porozmawiamy i wszystko ci wyjaśnię.
Pokręciłam głową i przyspieszyłam kroku, bo ból w nodze na szczęście zelżał. Musiałam wyjść na zewnątrz i dostać się do Bryzy. Tylko to się teraz dla mnie liczyło, moja misja. Niezależnie od tego, co chciała wyjaśnić moja matka, nie miało to dla mnie znaczenia.
— Iris — głośnik znów wypluł z siebie moje imię. — Lana również przeprasza. Jej ostatnie zachowanie było nie do przyjęcia, dostała już ode mnie naganę z wpisem do akt. Na przyszłość będzie uważniej dobierać słowa, zwłaszcza, w stosunku do ciebie. Możesz przestać się boczyć, zresztą sama posłuchaj, Lano?
— Przepraszam, Iris — skrzeczący, zazwyczaj zawistny głos Lany brzmiał teraz zaskakująco pokornie. — Byłam dla ciebie złośliwa i masz pełne prawo się gniewać. Królowa się martwi, nigdzie nie możemy cię znaleźć.
Tyle dobrze. Jej słowa oznaczały, że mój trik z obniżeniem temperatury jednak zadziałał.
— Pan Forsher się o ciebie martwi, zaaplikował ci nasze nowe plastry, wersję testową co prawda, ale bliską finalizacji. Muszą być zmieniane co parę dni — podkreśliła techniczka, a ja z ledwością stłumiłam prychnięcie, jakie cisnęło mi się na spierzchnięte usta.
Szkoda, że nie uświadomił mnie o tym w trakcie mojej ostatniej wizyty.
— Wszyscy się o ciebie martwią, Iris — podjęła królowa.
Świetnie, zaraz się dowiem, że jestem najważniejszą osobą w Ogrodzie, chociaż w rzeczywistości, gdyby nie Amber oraz Nathaniel, czułabym się piekielnie samotna. Teraz w dodatku, czułam się jeszcze zdradzona. Matka próbowała zagrać mi na emocjach, co zabawne, gdyby nie awaria wszczepu, potajemnie zainstalowanego w mojej głowie, nic by tym nie wskórała.
Niech się wypcha lukrecją — pomyślałam i zignorowałam komunikaty. Przestałam ich słuchać. Bufao i Lana na przemian próbowały przemówić mi do rozumu i zmusić do powrotu, ale miałam to w nosie, podobnie jak wiele innych rzeczy w tym momencie.
Początkowa ulga, spowodowana zanikiem bólu w zranionym laserem udzie, ustąpiła miejsca irytacji i przerażeniu. Czułam się, jakby ktoś całe moje ciało oblepił gipsem i wsadził do zamrażarki. Byłam zesztywniała, a nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa.
W końcu byłam na zewnątrz. Panowała noc, której atramentowa kurtyna przysłoniła sklepienie kopuły chroniącej Ogród, znajdującej się wysoko, nad najwyższą wieżą pałacu. Gdzieś w oddali, w powietrznym tańcu wirowały dron-tliki, a pobliskie Liluxy, podrygiwały targane delikatnym, chłodnym wiatrem.
Głośniki osadzone na pałacowych wieżach transmitowały łagodną melodię, wygrywaną na pianinie w akompaniamencie kropel deszczu i niemal hipnotyzującej wibracji dzwonków. Jeszcze tydzień temu — podczas święta kwiatów, wirowałam nad ziemią, wśród pozostałych par pochłoniętych podniebnym walcem, w blasku mieniących się tęczą skrzydeł i niezliczonej ilości kolorowych lampionów, upchniętych w każdym możliwym zakamarku. Teraz — niczym najgorszy zbieg, ignorując wszystkie znane mi prawa i nakazy, usiłowałam uciec, ratując po drodze osieroconą Bryzę. Zamierzałam opuścić dom, odszukać Nathaniela i ostrzec go, bo słowa mojej matki co do jego podróży wciąż tkwiły w mojej głowie.
"Miejmy nadzieję, że mamy go z głowy" — to zdanie nie brzmiało jak czcza gadanina. Zresztą moja matka nigdy nie marnowała czasu na słowa, bez głębszego znaczenia. Jeśli planowała coś strasznego, to zamierzałam jej w tym przeszkodzić.
Ponadto musiałam odnaleźć Wspominacza, dowiedzieć się czemu Bufao kazała wymazać jego postać z mojej pamięci. I co tak naprawdę wydarzyło się w dniu mojego wypadku, skoro moje wspomnienia nie były prawdziwe?
— Bryza? Bryza jesteś tu? — zawołałam cicho, ledwo powłócząc nogami. Każdy kolejny krok był jak przebijanie kry gołą pięścią. W końcu nie byłam w stanie iść dalej. Upadłam na ziemię, zasłaniając rękami twarz.
— Bryza? — wyszeptałam dysząc, czołgając się do przodu i omiotłam półprzytomnym wzrokiem legowiska, usiłując namierzyć to, zajmowane przez lagragona Amber.
— Coś dla ciebie mam... — wybełkotałam i ostatkiem sił wydobyłam z kieszeni zasilacz i rzuciłam go przed siebie. — Musimy... Musimy uciekać... — dodałam, zanim pochłonęła mnie zaskakująco błoga ciemność.

CZYTASZ
Iris z różowej mgły
Science FictionJako córka głównodowodzącej w Ogrodzie 519 - będącego zarazem pierwszą i najważniejszą oazą ludzkości od czasu detonacji "Calineczki", bomby zawierającej specjalny gaz mający ocalić ludzkość od zagłady wywołanej szkodliwymi działaniami człowieka, si...