Pięć lat później
Lauren
Weselne dzwony rozbrzmiały w uszach wszystkich zgromadzonych. To właśnie dziś, czternastego lipca dwa tysiące trzydziestego roku, nadszedł dzień, w którym oficjalnie stałam się Panią Miller. Grubą kreską oddzieliłam moje panieńskie czasy otwierając nowy etap. Zostałam żoną.
– Tata! – usłyszałam dziecięcy głosik. No tak, tata, oczywiście. Razem z Maxem staliśmy pod Sagrada Familia, gdzie odbyła się nasza ceremonia zaślubin, pozując do zdjęć robionych przez wynajętych fotografów. W pewnym momencie przed moimi oczami przemknęła mała blondynka, która wtuliła się w nogi swojego taty. Brunet uśmiechnął się do niej, po czym chwycił ją w ramiona, sadzając sobie dziewczynkę na biodrze. Nie miałam pojęcia, skąd wynikało jej uwielbienie do mojego męża. No dobra, miałam pewne podejrzenia. Mogło być coś w tym, że to ja byłam tą, która pilnowała ścisłych zasad w domu, podczas gdy Max rozpieszczał ją tak bardzo, jak tylko było to możliwe. A zaczęło się niewinnie. Od momentu, w którym zaszłam w ciążę, mój wtedy chłopak, a później narzeczony, przywoził dla małej body z każdego miasta w którym grał mecz. Gdy się urodziła, ubranka zamieniły się na grzechotki, a z każdym rokiem jej życia przychodziła nowa rzecz. Aktualnie Lavi ma dwa latka, a jej tata powrócił do kupowania jej ubranek, konkretnie koszulek. A były one inne niż wcześniej z prostego powodu – półtora roku temu zamieniliśmy włoski Mediolan na słoneczną Barcelonę. Czy byłam zadowolona? Z początku nie, bo nie mogłam znieść myśli, o przeprowadzce do innego miasta, a nawet kraju niż ten, w którym mieszka moja kuzynka. Szybko okazało się jednak, że oni również przenoszą się do Hiszpanii, stawiając jednak na Madryt. Wtedy doszłam do wniosku, że widmo przeprowadzki nie jest takie najgorsze. Jedyne za czym tęskniłam, to Jeniffer i Olivier, jednak z nimi mieliśmy stały kontakt przez internet.
Wracając jeszcze do Lavi, dzięki której w moim życiu rozpoczął się prawdopodobnie najważniejszy ze wszystkich etapów – mama. Dwie kreski które ujrzałam na teście ciążowym nie ukrywam, przeraziły mnie. Nie planowaliśmy tego. Zdecydowanie nie w tamtym momencie. Wciąż nie pozbierałam się po stracie nienarodzonej córeczki, a przede mną była wizja kolejnego dziecka. A pozbieranie się po poronieniu zdecydowanie nie było proste. Całe wydarzenie otworzyło ponownie rany po śmierci mamy, które nawet nie zdążyły się dobrze zagoić. Długie godziny spędzone na terapii i w tym momencie – kolejna ciąża. Pierwsze miesiące nie kojarzyły mi się z niczym innym, jak lękiem, poczuciem strachu i niepewności. Stadion piłkarski był miejscem, które omijałam szerokim łukiem, w obawie przed powtórką z przeszłości. Jednak ona nie nadeszła, a my mogliśmy cieszyć się naszym małym skarbem. Naszą małą Lavender. Już od dnia, w którym dowiedzieliśmy się o płci dziecka, wiedziałam, że to będzie jej imię. Lavender Lilliana Miller. Drugie imię odziedziczyła po swojej starszej siostrze, której nie było dane ujrzeć świata. Pierwsze oczywiście nawiązywało do koloru kwiatów, które jej ojciec wręczał mi gdy poznaliśmy się sześć lat temu.
Dzień naszych zaręczyn, był jednym z najbardziej magicznych w moim życiu. Szczególnie, że kompletnie się ich nie spodziewałam. Wróciłam na chwilę myślami do tego dnia.
Dwudziesty drugi czerwca dwa tysiące dwudziestego siódmego roku. Moje dwudzieste trzecie urodziny. Byłam w czwartym miesiącu ciąży, gdy ponownie wylądowaliśmy w Rzymie. Wszystko robiliśmy tak, jak za tym pierwszym razem, gdy celebrowaliśmy mój dziewiętnasty rok życia. Jednak tym razem finał był inny. Wieczorem, znaleźliśmy się na Ponte Milvio, moście, na którym podczas ostatniej wizyty przypięliśmy kłódkę z naszymi inicjałami. Próbowaliśmy nawet ją odnaleźć, jednak w ciągu czterech lat przybyła ich taka ilość, że było to awykonalne. Gdy jeszcze miałam jakieś nadzieje na odnalezienie jej, mój chłopak postanowił mnie zaskoczyć. Gdy odwróciłam się w jego stronę, zobaczyłam, że klęczy na jednym kolanie, w dłoni trzymając pudełko, w którym błyszczał pierścionek z diamentem. Był idealnie taki, o jakim marzyłam. Klasyczny, skromny, nieprzesadzony. Idealny.
CZYTASZ
Lavender Tulip
Teen FictionGdy wspólna miłość do piłki nożnej daje szansę na uczucie, któremu towarzyszą Lawendowe Tulipany. "Tulipany to symbol wiosny, nadziei, zaufania, marzeń, dostatku i bogactwa, postrzegane są jako symbol nowych możliwości i zmiany." "Lawendowy kolor kw...