Rozdział 27

2.6K 218 67
                                    

Jak przez mgłę obserwowałam moment, w którym Casimir wyszedł, a jego miejsce zajęły cztery uzdrowicielki. Rozpoznałam jasnowłosą Fluvię, która patrzyła na mnie zbolałym wzrokiem. Podniosła mnie z podłogi, a pozostałe wniosły inkrustowany stolik i drewniane krzesło. W głowie przetwarzałam ostatnie chwile z Casimirem i nawet nie zorientowałam się, kiedy zostałam poprowadzona do łazienki. Szybko zdjęto ze mnie ubranie, a ja poruszałam się jak kukła, pozwalając Fluvii umyć się pod prysznicem.

Zbrudzona krwią woda zbierała się u moich stóp. Nie potrafiłam odwrócić od niej wzroku. Głowę trzymałam spuszczoną, a słowa Casimira nadal dźwięczały mi w uszach. Czułam się, jakby zapadł na mnie wyrok i choć moje nadgarstki pozostawały wolne, odnosiłam wrażenie, jakby zakuto je w ciężkie okowy. Wydawało mi się, że na ramionach trzymam niewidzialne ciężarki, które ciągną mnie w dół. Daleko. Głęboko.

Stałam się zabawką Phyllona. Miałam przebywać w obecności zabójcy moich rodziców i nie mogłam kompletnie nic na to poradzić. Ta bestia mogła mnie wykorzystać, torturować, a ja... ja byłam jedynie ofiarą w jego rękach. W moim ciele płonęło pragnienie ucieczki, ale nie dość, że było to po prostu niemożliwe, to nadal pamiętałam groźbę, która skutecznie trzymała moje nogi wlepione w podłogę.

Chciałam zniknąć. Nie wiedziałam, jak przetrwać cokolwiek, co mnie czeka, a wszystkie prawdopodobne wizje dogłębnie mnie przerażały.

Tak bardzo oderwałam się od rzeczywistości, że powróciłam do niej dopiero, gdy posadzono mnie na krześle. Smukła dłoń poprawiła puszysty szlafrok, który zsunął mi się z ramienia. Obróciłam głowę i napotkałam ciepłe, złociste oczy Fluvii.

– Jedz – rozkazała. – Jedz zawsze, gdy masz okazję. Nie odmawiaj. Żebra prawie przebijają ci skórę. No, dalej – zachęciła.

Przeniosłam wzrok na stolik, gdzie stały parująca miska zupy i średniej wielkości danie, które składało się z kurczaka w ziołach prowansalskich, opiekanych ziemniaków i sałatki ze świeżych warzyw. Mój żołądek ścisnął się, lecz nie z głodu, a mdłości. Przymknęłam powieki, walcząc z nudnościami, które spowodowała cała ta beznadziejna sytuacja.

– Jedz, bo wystygnie. Specjalnie cię nie ubrałam, żebyś jak najszybciej usiadła do posiłku i nabrała sił. Może i tego nie czujesz, ale każda sekunda jest ważna dla twojego żołądka. Jedz, Souline.

Zawahałam się, ale Fluvia miała rację. Musiałam jeść, by mieć siłę i przetrwać. Odetchnęłam głęboko i otworzyłam oczy, po czym odrzucając myśli o śmierci, które podrzucał mi mózg, sięgnęłam po łyżkę, a uzdrowicielka zajęła się moimi włosami.

W zupie, która jakimś cudem powoli rozgrzewała moje lodowate wnętrze, przebijał się intensywny posmak ryby. Zdołałam wcisnąć w siebie połowę i przeszłam do drugiego dania, licząc, że uda mi się przyjąć więcej, mimo braku apetytu.

Jedząc, w końcu zwróciłam uwagę na pozostałe osoby w pomieszczeniu. Sądziłam, że wszystkie to uzdrowicielki, ale oprócz Fluvii i ciemnoskórej kobiety o złotych oczach i kręconych włosach w kolorze płynnego karmelu, w komnacie znajdowały się dwie szaraczki. Odziane w szare, wypłowiałe, długie spódnice i białe koszule stały po obu stronach drzwi, jakby pilnowały wejścia. Ręce trzymały złączone przed sobą, a wzrok wbijały w podłogę. Przez cały czas trwały nieruchomo, lecz gdy odsunęłam od siebie talerz z resztkami jedzenia, natychmiast się ożywiły. Sięgnęły po naczynia, błyskawicznie posprzątały i zniknęły w ciągu paru sekund.

– Wstawaj, nie ma czasu. Musisz się przebrać.

Doskonale usłyszałam polecenie Fluvii, ale nie mogłam zdobyć się na żaden ruch. Chciałam podziękować kobietom, ale widok ich dłoni, które zabrały talerze, wprawił mnie w chwilowe osłupienie, bo wiedziałam, że kryje się za tym coś więcej.

Węzęł krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz