Karma... Ona nie jest suką, nie jest też zemstą. Jest sprawiedliwością, od której nie uciekniemy. Spotyka nas w przeróżnych postaciach; w ludziach, wydarzeniach, nawet w niespodziewanym deszczu, kiedy liczymy na ładną pogodę. Jednak najokrutniejszą...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Alex
– Ale czad! – wykrzykiwał Sorin, którego za godzinę miała odebrać Livvy. – Mógłbym zamieszkać na tym balkonie – mówił podekscytowany, jednocześnie bujając się w wiszącym fotelu, który postawiłem w kącie.
– Jeśli zaraz się nie wykąpiesz, to rzeczywiście będziesz siedział na balkonie, bo nikt nie wytrzyma tego smrodu – odparłem i wskazałem mu drzwi łazienki. – Prysznic, a później zadanie z matematyki.
– Nie opłaca się. Niedługo przyjedzie mama i...
– Marsz – przerwałem mu, na co przewrócił oczami i jęknął głośno.
– Jesteś okropny, mógłbyś dać mi trochę luzu – burknął i zwlekł się z huśtawki. Zamiast jednak wejść do środka, utkwił wzrok w czymś po boku. – Dzień dobry – powiedział radośnie i dopiero wtedy opuścił balkon.
– Do łazienki – mruknąłem i tym razem ja wyszedłem, żeby zobaczyć, z kim się witał.
Wtedy ujrzałem wystające znad cienkiej ścianki, dzielącej balkony, ciemne włosy, upięte w kok, a zza barierki kieliszek w smukłej dłoni.
– Dzień dobry – powtórzyłem słowa młodego, a Harper się podniosła i spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. Prędko jednak odwróciła spojrzenie i wycofała się do drzwi.
– Dobrze wychowany – wymamrotała.
– Niekoniecznie.
– Mówiłam o tym młodym człowieku, który od godziny zachwyca się widokiem – parsknęła.
– Również zachwycam się widokiem. Znacznie dłużej niż godzinę – odparłem, na co kącik jej ust lekko drgnął. – Świętujesz coś? – zapytałem i kiwnąłem na kieliszek w jej dłoni.
Musiałem być ostrożny w rozmowach z nią. Z kilku względów. Pierwszym był fakt, że ewidentnie nie miała siły na ciskanie gromów, a drugim to, że miała faceta. Nie mogłem pozwolić sobie na ingerowanie w tę sferę jej życia. Przynajmniej nie tak gwałtownie, jak bym tego chciał.
Zaśmiała się gorzko i odstawiła kieliszek na parapet, po czym w końcu na mnie spojrzała. Owinęła się szczelniej bluzą, choć panował upał. Sprawiała wrażenie wystraszonej, a ten gest jakby miał zwiększyć jej poczucie bezpieczeństwa.
– Ciężki dzień, tydzień, miesiąc, życie – wymieniała. – Kto by liczył...
Zbliżyłem się do dzielącej nas ścianki i oparłem na niej łokcie. Zauważyłem, że pomiędzy innymi balkonami, w tym miejscu były mleczne szyby. Los naprawdę musiał mi sprzyjać, skoro usuwał nawet takie przeszkody, jak głupia szyba między balkonami.