Rozdział 20

1.3K 399 60
                                    

Harper

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Harper

Stałam przed lustrem i obserwowałam do czego doprowadził mnie związek z kimś, kogo tak naprawdę nie znałam i nigdy nie kochałam. Na piersiach, brzuchu i twarzy miałam dużo rozcięć, które tworzyły obrzydliwą mozaikę. Oszpecił mnie i choć nigdy nie przywiązywałam wagi do swojego wyglądu, czułam się brzydka.

Pogładziłam swój brzuch, wodząc palcem po wszystkich drobnych bliznach, aż zatrzymałam dłoń na tej największej. Tej, która powstała dziesięć lat temu. Wypuściłam ciężkie westchnienie i wróciłam do swojego zajęcia.

Smarowałam skórę balsamem i maścią, którą zalecił mi tata, by w miejscach rozcięć nie powstały grube bliznowce. Starałam się opanować drżenie rąk, ale każdy szmer sprawiał, ze truchlałam, ogarnięta strachem, że za moment w drzwiach pojawi się Rowan i mnie zaatakuje.
Nawet nie chciałam rozumieć jego pobudek. Myślałam, że po zerwaniu z nim wszystko się ułoży, a to, co kładło cień na moje życie, zniknie. On mi udowodnił, że istnieje czyste zło, które przebije się przez każdą otoczkę dobra, zło tak mroczne i nieprzewidywalne, że koszmary wydawały się być wyłącznie łagodnym wstępem do tego, jakie piekło można przeżyć za życia.

Livvy, po stokrotnym zapewnieniu, że sobie poradzę, opuściła moje mieszkanie. Odkąd wyszłam ze szpitala, każdego dnia odwiedzała mnie w domu taty i musiałam przyznać, że bardzo pomagała mi jej obecność i rozmowy z nią. To właśnie ona towarzyszyła mi zawsze, kiedy byłam zmuszona opuścić bezpieczny azyl i wyjść do ludzi.

Była zaskoczona, kiedy podjęłam spontaniczną decyzję o powrocie do swojego apartamentu. Właściwie sama byłam tym zaskoczona, bo nie wiedziałam, co tu zastanę. Czy na podłodze nadal będą widoczne ślady krwi, walki, którą próbowałam podjąć, kiedy Rowan postanowił mnie pobić...

Wszystko było jednak posprzątane, zniszczenia naprawione, a szklany stolik, który wówczas rozpadł się w drobne kawałki, zastąpił inny - drewniany. Moja lodówka była wypełniona po brzegi, ubrania starannie ułożone obok suszarki, wszystko tak naprawdę lśniło, jakby ktoś przychodził tu każdego dnia i sprzątał.

Skończyłam nakładać nieprzyjemnie pachnący specyfik na skórę i włożyłam na siebie szlafrok. Przyjrzałam się swojej zmęczonej twarzy jeszcze raz i opuściłam łazienkę. Nie wiedziałam, co bardziej mi przeszkadzało. Cisza, czy gwar miasta, dobiegający zza okien. Był już wieczór, więc mogłabym położyć się do łóżka, ale coś mnie przed tym powstrzymywało.

Mimowolnie nasłuchiwałam, czy w mieszkaniu tuż obok, rozlegają się jakieś odgłosy. Miałam nadzieję, że moje zeznania, które złożyłam tego poranka, w jakiś sposób mu pomogą i że nie zamknęli go w areszcie. Byłam mu to winna. Uratował mi życie, i choć tak bardzo tego życia nienawidziłam, należała mu się wdzięczność.

Nagle usłyszałam pukanie w drzwi. Wzdrygnęłam się i z ledwością powstrzymałam piśnięcie. Zaczęłam się rozglądać, jakbym szukała miejsca, w którym mogłabym się ukryć. Wtedy przypomniałam sobie o gazie, który dała mi Livvy. Prędko odszukałam go w torebce i bardzo powoli, bezszelestnie podeszłam do drzwi, jednocześnie przeklinając w duchu swój idiotyczny pomysł, by wrócić do mieszkania, w którym bałam się własnego cienia. Tylko, czy istniało miejsce, w którym się go nie obawiałam?

The moon screams Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz