Rozdział 10

1.2K 412 47
                                    

Alex

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Alex

Zatrzymałem wóz przed domem Adriena i Livvy. Nie zdążyłem jeszcze zgasić silnika, a młody już wyskoczył z auta i pobiegł do środka. Obiecałem mu, że jeśli od razu pójdzie się wykąpać i zrobi pracę domową, pozwolę drużynie, którą trenowałem, chodzić spać po dziesiątej, kiedy będziemy na weekendowym turnieju.

Wiedziałem, że chłopcy często namawiali go, żeby jakoś na mnie wypłynął, kiedy bardzo im na czymś zależało. Oni z kolei mieli świadomość, że jemu nie potrafiłem odmawiać, więc to wykorzystywali.

Kochałem te dzieciaki, a w ostatnim czasie, gdy obserwowałem, jak po treningach przyjeżdżali po nich ojcowie, albo podczas meczów ich dopingowali, zaczynałem im zazdrościć. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek spotka mnie zaszczyt bycia ojcem. Czy w ogóle sprawdziłbym się w tej roli...

Otrząsnąłem się z zamyślenia, kiedy mój brat stanął przy drzwiach i zapukał w szybę. Otworzyłem okno i wychyliłem się.

– Nie wchodzisz?

– Muszę się spakować, jutro rano przyjadę po młodego – odparłem. – Niech będzie gotowy o dziewiątej.
Adrien ukucnął i spojrzał mi w oczy. To zwiastowało jakieś przesłuchanie. Nie widzieliśmy się dzisiaj, bo od rana siedziałem w salonie tatuażu, a na trening Sorina przywiozła Livvy.

– Wszystko gra? Jesteś jakiś... Przygaszony – stwierdził.

– Jest stabilnie. Beznadziejnie, ale stabilnie – westchnąłem.

– Sorin mówił, że masz problemy z chodzeniem. Co się stało? – zadał kolejne pytanie.

– Nadepnąłem na szkło – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Muszę jechać. – Chciałem go zbyć.

– Mów – zażądał krótko.

– W tym rzecz, że nie ma o czym mówić. Znasz to, kiedy robisz krok do przodu i dwa w tył? U mnie jest gorzej. Kiedy udaje mi się zbliżyć na pół kroku, nie, nie cofam się, ale ona ucieka. Boi się mnie, a ja czuję się jak jakiś zwyrodnialec, który ją napada. Mam dość – powiedziałem z żalem i przetarłem dłońmi zmęczoną twarz.

– Pół kroku? – mruknął. – A może po prostu stań w miejscu, w którym jesteś i pozwól, żeby to ona podeszła? Wiesz jak oswaja się zwierzęta?

– Ona nie jest zwierzęciem – zawarczałem.

– Posłuchaj – syknął. – Rozmawiałem z mamą Livvy. Harper, tuż po tym, jak opuściłeś szpital, wyjechała na Harvard, ale...

– Co? Mnie powiedziała, że jej nie przyjęli! – wtrąciłem.

– Wróciła po pierwszym semestrze, a po kilku tygodniach zgłosiła się do niej, bo chciała wrócić do wolontariatu. Studia kończyła już tutaj. Myślę, że właśnie tam musiało wydarzyć się coś złego. Coś, co sprawia, że jest jak to wystraszone zwierzę. Stań w pobliżu, po prostu bądź dla niej, a kiedy poczuje, że jej nie zagrażasz, podejdzie.

The moon screams Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz