Rozdział 21

1.3K 409 35
                                    

Alex

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Alex

Policzyłem do dziesięciu i rozsunąłem drzwi balkonowe. Zerknąłem w bok i zobaczyłem, że Harper siedziała na podłodze. Ponad ścianką widać było tylko jej ciemne, potargane włosy. Wychyliłem się nieco, żeby dojrzeć ją całą. Miała na sobie wyłącznie szlafrok, ale była nim ciasno owinięta. Jej ramiona były spięte.

Usiadłem w tej samej pozycji, co ostatnim razem, kiedy spędzaliśmy w ten sposób czas, a kubek z kawą postawiłem obok. Tym razem jednak zająłem miejsce z dala od dzielącej nas balustrady. Tak, jak jej obiecałem.

– Dzień dobry, królowo – szepnąłem.

– Dz-dzień dobry – wyjąkała cicho.
Jej głos był rozedrgany, jakby była bliska płaczu. Chciałem mieć ją blisko, ale zachodziłem w głowę, dlaczego zdecydowała się na powrót do mieszkania, w którym wszystkie jej lęki mogły budzić się na nowo.

Nie mówiłem niczego więcej, ponieważ nie chciałem jej przytłaczać. Mój brat miał rację, że cisza jest czasem lepszą rozmową niż bezsensowna paplanina. Bo choć miałem jej tak wiele do powiedzenia, tak naprawdę nie potrafiłbym ubrać tego w odpowiednie słowa.

Musiałem czekać. Stanąć pośrodku tej próżni i liczyć na to, że Harper dobrowolnie zacznie się zbliżać. Ja mogłem wyłącznie starać się zdobyć jej zaufanie i zadbać o to, by poczuła spokój.

– Gdzie zamówiłeś omlet? – zapytała ledwie słyszalnie.

– Nie zamówiłem, kochanie. Zrobiłem – odparłem. – Zdarza mi się używać kuchni.

– Jedną ręką?

Czyli jednak miała ochotę zamienić ze mną parę słów. To był dobry znak. Bardzo dobry.

– Przez tyle lat zdążyłem przywyknąć, że częściej jestem niesprawny i muszę radzić sobie nawet jedną ręką – odpowiedziałem szczerze. Operacje, które przechodziłem na przestrzeni tych dziesięciu lat, czasem pozbawiały mnie sprawności na kilka miesięcy.

– Rozumiem – wyszeptała i niespodziewanie wstała.

Spojrzałem na nią z dołu i miałem ochotę błagać, żeby nie uciekała. Żeby dała mi jeszcze tylko trochę swojej obecności. Oparła łokcie o krawędź ścianki i omiotła wzrokiem mój balkon.

– Muszę iść – wydusiła.

– Musisz? – zapytałem głupio i również wstałem. Znów dzieliła nas niewielka odległość, lecz w rzeczywistości powstała pomiędzy nami przepaść. Czułem, jakbym to ja był winny jej krzywd, bo to właśnie mnie przyszło ponosić karę za to, co ją spotkało.

– Jadę na terapię – wymamrotała i się odsunęła.

– Mogę jechać z tobą? – wypaliłem i podniosłem obolałą rękę, spoczywającą w temblaku. – Jako pasażer na gapę, bo nie mogę kierować autem – dodałem. Nie miałem pojęcia, czy taka propozycja, to nie jest za dużo jak na pierwsze kroki, ale musiałem zaryzykować.

The moon screams Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz