Rozdział 10

360 15 46
                                    

Hej, wszystkim! Rozdział nieco dłuższy, więc mam nadzieję, że się spodoba! Jak zawsze czekam na gwiazdki i komentarze.

Całuski - Rosadia <3


Była niedziela wieczór, a ja siedziałam w swoim pokoju i zastanawiałam się, skąd wytrzasnę kasę dla Weavera, na wyjazd na koncert Beyonce i na nadchodzące urodziny Olive. Nie dowierzałam również w to zaistniałe zestawienie moich wydatków. No dobra, nie wierzyłam, że widnieje tam nazwisko Weaver.

Odetchnęłam głębiej prostując się i obiecując sobie w myślach, że tym razem nie odpłynę i skończę te zadania z algebry w ciągu najbliższych piętnastu minut. Wcześniej obiecałam sobie również, że wykonam je sama i nie będę prosiła nikogo o pomoc - pomoc czyli spisanie czyjejś indywidualnej pracy.

Spojrzałam na zegarek, na którym widniało, że jest już grubo po dziewiątej wieczorem. Usłyszałam trzask i poczułam napięcie na wewnętrznej stronie moich dłoni. Spojrzałam w dół i okazało się, że złamałam ołówek, kolejny z rzędu.

– Cholera.. – sarknęłam, agresywnie wstając od biurka. Ares zaczął szczekać i podbiegł do mnie wpadając w moje nogi.

– Mały, wytrzymaj jeszcze trochę, to pójdziemy sobie na dłuższy spacer. Obiecuję. – Kucnęłam, aby go pogłaskać, a kitka moich nadal wyblakłych kłaków zawisła w powietrzu. Jednak jeszcze ich nie farbowałam, myślałam nad mocnym fioletem albo granatem, może dopieprzę sobie mocny zielony. Kto wie?

Otworzyłam starą komodę, która nadal była w mocnym lakierze, a drewno pod spodem wydawało się być w jakimś rudawym odcieniu. Zaczęłam grzebać w masie zeszytów, starych jak i nowych książek, w poszukiwaniu ołówka. Uporczywie przetrzepałam półki, ale nie udało mi się znaleźć tego, czego szukałam. Dźwięk przychodzącego połączenia oderwał mnie od aktualnego natręctwa.

Odnalazłam na ślepo telefon, który leżał na łóżku i od razu odebrałam, bo ktoś dzwonił już dobrą chwilę, więc chciałam zdążyć. Odchrząknęłam wpatrując się w wąskie okno przy suficie mojego pokoju, z którego miałam idealny widok na księżyc, którego tam praktycznie nie było. Nów i zero widoczności, świetnie.

– Kto dzwoni? – zapytałam nadal wpatrując się w niebo i odpływając gdzieś indziej. Obraz mi się zamazywał, ale nie dlatego, że coś mi się działo, tylko po prostu traciłam ostrość widzenia. Ponoć niektórzy ludzie nie posiadali tej umiejętności, a jej działanie miało powodować obniżenie poziomu stresu. Jednak w moim przypadku nie odczuwałam ulgi, gdy się to działo. Bardziej czułam się niepewnie i tak, jakbym traciła kontrolę. A ja nienawidziłam tracić kontroli.

Gdy nic nie usłyszałam przez dłuższą chwilę, chciałam spojrzeć, kto do mnie do cholery dzwonił, ale wtedy dotarł do mnie czyjś głos.

– Chcesz zagrać w grę? – Nienaturalnie przekształcony ton głosu sprawił, że poczułam ciarki przechodzące wzdłuż mojego kręgosłupa. Na chwilę zamarłam, ale zaraz zerwałam się na proste nogi i jak najszybciej odeszłam od okna, bo wydało mi się w tej chwili odstraszające. Zerknęłam na Aresa, który z zaciekawieniem wlepiał we mnie te wielkie ślepia.

Dostałam minimalnego paraliżu kończyn, więc w pełnym odrętwieniu nie ruszałam się nawet o centymetr, tylko stałam na środku pokoju i czekałam na kontynuację. Czemu się nie rozłączyłam? Nie mam pojęcia. Czemu się nie odezwałam? Cóż uznałam, że jak ktoś do mnie dzwoni, w konkretnym zamiarze, to nie chce potwierdzać, że to ja, co zrobiłabym mówiąc dalej. Czemu nie spojrzałam na numer telefonu?

Usłyszałam czyiś oszalały śmiech po drugiej stronie i jak przez pierwsze kilka sekund wydawał się mi śmiechem szaleńca, to po kilku kolejnych ogarnęłam, do kogo należy. Zażenowana tym nieudanym żartem, ruszyłam z powrotem do biurka i położyłam telefon na blacie, przełączając na głośnomówiący.

( Ride / Racing ) Immerse Into DangerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz