Rozdział 11

267 10 82
                                    

Dzisiaj rozdział nieco dłuższy, bo mamy dwie perspektywy. Jak zawsze czekam na gwiazdki i komentarze, a teraz zapraszam do czytania!

Całuski - Rosadia <3


Wtorkowy poranek przyniósł, o dziwo, coś na rodzaj ulgi. Czułam się lżej, a za oknem słońce pięknie ocieplało wizerunek nadchodzącego dnia. Szybko zebrałam się do wyjścia na pierwszą lekcję. Pierwszy raz miałam zamiar jechać do szkoły moją wiewiórką, przez co byłam niezmiernie podekscytowana.

Wbiegłam na parter z już spakowaną torbą, skręciłam w lewo wychodząc na krótki otwarty korytarz obity drewnianą boazerią w orzechowym odcieniu. Promyki słońca wbijały się przez okno do naszej małej kuchni, która znajdowała się aktualnie po mojej prawej. Miałam z tego miejsca widok na praktycznie cały nasz parter. Schody na piętro znajdowały się naprzeciwko wejścia, które było odgrodzone krótką ścianką od salonu połączonego z kuchnią.

Jedyne co separowało od siebie te dwa pomieszczenia, to prowizoryczna wyspa, a tak naprawdę przedłużony blat, przy którym właśnie siedział Romie zajadając swoje kukurydziane płatki śniadaniowe. Bujał się na jednym z dwóch hokerów w kolorze brudnej pomarańczy.

Podeszłam do małego stołu pomiędzy kanapą, a wyspą kuchenną i położyłam z impetem torbę na blacie. Dopadłam do brata i zaczęłam targać jego włosy śmiejąc się. Miałam wyśmienity humor przez to, jak śliczna pogoda panowała za oknem.

– WEEEŹ NOO! – Zaczął krzyczeć, próbując nieudolnie zrobić jakikolwiek unik, na co dostałam bólu brzucha od kolejnej mocnej fali rozbawienia.

– Rusz się, bo się spóźnisz na busa – powiedziałam w końcu, odrywając się od chłopca i sięgnęłam po jabłko leżące w misy obok jego płatków. Usłyszałam tylko jego niezadowolony pomruk pod nosem, a potem szybkie ruchy łyżką. Wpakował sobie całą pozostałą zawartość do buzi, przez co wyglądał, jak najbardziej urocza imitacja chomika.

– Masz drobne? Jest 8.33, wiesz, że musisz biec, żeby zdążyć? – zapytałam po zerknięciu na wyświetlacz swojego telefonu. Romie pokiwał pospiesznie głową, po czym zaczął biec w kierunku wyjścia, po drodze zgarniając swój plecak. Prawie się wywrócił nakładając sobie buty, nie przejmując się nawet ich wiązaniem.

Pokiwałam głową na boki widząc to, po czym westchnęłam i zabrałam torbę ze stołu, wkładając do niej jabłko.

– Następnym razem mnie podwozisz! – krzyknął, trzaskając drzwiami frontowymi. Uniosłam swoje brwi patrząc w kierunku korytarza, zaskakując się tym nagłym oświadczeniem mojego brata. Nie spodziewałam się, że tak szybko będzie chciał ze mną jeździć. Co z tego, że mój motor nie był przystosowany do wożenia dwóch osób. Ogarnę tylko kask i jakoś sobie poradzimy.

Otworzyłam tylne drzwi znajdujące się w kuchni i zagwizdałam dosyć nieudolnie. Na szczęście Ares szybko znalazł się przede mną.

– No cześć, piesku! Lecę do szkoły, ale może zadzwonię do dziadka, aby cię odwiedził, chciałbyś? – zapytałam to cudowne zwierzę, które było nad wyraz kumate, bo od razu zaczęło szczekać wesoło i podnosić się na tylnych łapach merdając przy tym ogonem. – Dobrze, to tak zrobimy. – Pogłaskałam go jeszcze przez chwilę, po czym wstałam i skierowałam się do drzwi, aby zamknąć je od środka.

Po drodze do szkoły zachwycałam się pięknymi widokami i przejażdżką samą w sobie. Miasteczko Mellow Town miewało swoje uroki, na horyzoncie cały czas można było dostrzec choćby zalążek delikatnych wzgórz, które otaczały nas dookoła. Nie było to w żadnym stopniu progresywne miejsce, ale dzięki temu można było docenić panujący tu stary klimat. Takiego typowego małego miasteczka, mimo tego, że wcale nie było takie małe, jeśli chodzi o ilość mieszkańców, po prostu było tu dużo marginesów społecznych, zapuszczone osiedla, takie jak moje, ale za to łono natury dużo wynagradzało. Wiele terenów leśnych u skraju gór, piękne Beachshear, gdzie mieszkał mój dziadek, niedoceniane przez wielu, ale może to i lepiej, bo dzięki temu było wyjątkowe i bardziej prywatne.

( Ride / Racing ) Immerse Into DangerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz