Rozdział 28

200 15 1
                                    

Sara

Następne trzy dni poświęcam na rozpaczanie. Chciałabym mieć na to o wiele więcej czasu, ale czwartego dnia wraca mama a nie chcę zakłócać jej radości. Oczywiście wiem, że będę musiała jej o wszystkim powiedzieć, ale nie chcę tego robić już pierwszego dnia po powrocie.


Tak więc spędzam dwa dni na leżeniu, wpatrywaniu się w sufit i wyobrażaniu sobie wspólnego życia jakie mogłabym mieć z Edwardem. Jakie jeszcze figurki bym dokupiła i gdzie je postawiła. Gdzie mogłabym wcisnąć dodatkowe półki na książki oraz jakich argumentów użyć, by zgodził się na tapetę z Mapą Huncwotów w salonie, którą ostatnio widziałam w Empiku. Wyobrażam sobie nasze wyjazdy i wynajduję powody do kłótni po których moglibyśmy się namiętnie godzić.

Myślę też o naszych dzieciach. Pierwsza byłaby córka i oczywiście nazwałabym ją Hermiona. Byłaby podobna do mnie, ale ze zdobywającym wszystkich charakterem mojej mamy. Drugi byłby chłopiec, którego moglibyśmy nazwać Castiel, jak ten anioł z Edwarda ulubionego serialu. Byłby oczywiście wierną kopią swojego ojca, zarówno w wyglądzie jak i zachowaniu.

Mielibyśmy też rudego kota o statecznym imieniu Garfield, a na szóste urodziny podarowałabym dzieciom chomiki. Musieliby o nie dbać, aby nauczyć się w ten sposób odpowiedzialności za innych.

Gdy dzieci by dorosły i wyprowadziły się na swoje ja byłabym po czterdziestce, a Edward sześćdziesiątce. Ruszylibyśmy wtedy w podróż dokoła świata zapełniając naszą lodówkę taką ilością magnezów, że nie byłoby już w ogóle szans zobaczyć jaki ma kolor.

A pewnego dnia, gdy oboje bylibyśmy bardzo, bardzo starzy umarlibyśmy tego samego dnia trzymając się do końca za ręce i patrząc sobie w oczy. Nasze dzieci zamówiłyby nam specjalną, ekstremalnie drogą trumnę na dwie osoby, tak abyśmy nawet po śmierci mogli być razem.

Tak, wiem. To o czym myślę jest do bólu wręcz słodkie i całkowicie nierealne (szczególnie śmierć i trumna) ale skoro marzenia to jedyne co mi zostało, to mam prawo zaszaleć, prawda?


Ostatniego dnia nieobecności mamy opłakuję tą przyszłość z Edwardem, ponieważ umarła zanim miała szansę naprawdę się ziścić. Ta jednodniowa żałoba musi mi na razie wystarczyć.


Czwartego dnia sprzątam wszystko to, co zaniedbałam przez poprzednie – wyrzucam worki ze śmieciami wypełnione po brzegi kilkoma rolkami papieru toaletowego zawierające wszelkie możliwe płyny ustrojowe mojego organizmu. Zmywam naczynia, odkurzam i myję podłogi. Zmuszam się nawet do wyjścia na zakupy - lodówka, podobnie jak szafki świecą pustkami. Przez ostatnie dni nie wyścibiłam nawet jednego palca z mieszkania, a w przeciwieństwie do poprzedniego załamania tym razem apetyt dopisywał mi jeszcze lepiej niż zwykle.

Jak tak dalej pójdzie to ciekawe, czy do ślubu Gosi i Ani zmieszczę się jeszcze w tą suknie, którą miałam w Operze.

Pewnie nie.


Mama już na wejściu tryska taką radością i blaskiem, że czuję się niemal oślepiona. A to nic z błyskiem pierścionka, który widnieje na jej prawej dłoni.

- Mamo! Wow! Gratuluję!! - ściskam ją mocno – Nic nie mówiłaś przez telefon!

- Chciałam powiedzieć ci osobiście - mówi z rumieńcem na twarzy.

Idziemy do kuchni, gdzie otwieram szampana, którego kupiłam z myślą o tej właśnie chwili. Do tego podaję zapiekankę makaronową, którą wcześniej dla nas przygotowałam, bo po długiej podróży mama na pewno jest głodna.

Lato - Kontynuacja "Wiosny"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz