2. Charlotte/NIEPEWNOŚĆ...

1.2K 242 80
                                    

Rozdział 2

Charlotte

NIEPEWNOŚĆ...

— Serio? Boże, kiedy? — Z trudem powstrzymywałam śmiech, podczas gdy Susan wyglądała, jakby dławiła się własnym językiem. Chichotała, streszczając mi właśnie swoją nieudaną randkę. To niesamowite, że porażki nie zniechęcają jej do umawiania się z kolejnymi facetami.

— Wczoraj. Przysięgam, tak powiedział. Wyobrażasz sobie jak się czułam?

Pokręciłam głową i wstałam od stołu, by wyciągnąć z piekarnika zapiekankę, którą przygotowałam na kolację.

— W takich chwilach doceniam to, że ktoś taki jak Steven jest przy mnie. Czasem sama nie mogę w to uwierzyć jak wiele osiągnęliśmy. Razem. Ramię w ramię. Gdy pojawi się dziecko...

Susan upiła łyk wina, dziwnie mi się przyglądając. Pewnie pomyślała, że jestem zdrowo stuknięta, bo mówiłam o tym z takim przekonaniem, ale ja wiedziałam, że kiedyś zostanę matką. Ta myśl nie towarzyszyła mi ciągle, raczej więcej było we mnie zwątpienia, ale czasem, tak jak teraz, pojawiało się przyjemnie ciepło na sercu, mówiące, że będzie dobrze.

— Nadal się staracie? — W jej głosie przebrzmiewała ostrożność, niepewność, ale i niespotykaną czułość.

— Tak. I wierzymy, że w końcu się uda. Musi. Susan, pragnęliśmy dużej rodziny od zawsze. Rodzice Stevena nie żyją, ja mam tylko mamę. Żadne z nas nie ma rodzeństwa. Chcę dzieci i wszystkiego, co macierzyństwo niesie za sobą.

Westchnęła i odstawiła kieliszek na stół. Wiedziałam, ze czuła się niezręcznie, gdy tylko ja zaczynałam te smętne gadki o dużej rodzinie, zmienianiu pieluch i nieprzespanych nocach. Byłam niemal pewna, że nie rozumie tego, bo sama nigdy nie wspominała, że chciałaby mieć dziecko, ale mimo wszystko wspierała mnie na każdym kroku.

Susan tak właściwie miała tylko mnie. Jej ojciec zmarł kilka miesięcy temu, a matka, gdy moja przyjaciółka była jeszcze mała. Miała też brata, ale o nim mówi niezwykle rzadko. Właściwie tylko wtedy, gdy mimochodem o niego zapytam. Nie do końca rozumiałam ich relację, właściwie to wcale. Facet mieszkał gdzieś w Nowym Jorku i nigdy jej nie odwiedzał. Pewnie też nie dzwonił, bo zapewne powiedziałaby mi o tym. Podobno przechodzi trudny okres, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Z jednej strony Susan wydawała się kochać go, ale z drugiej, w każdym wypowiedzianym słowie o nim przebrzmiewał w jej głosie jakiś niezrozumiały dla mnie żal i smutek. Podejrzewałam nawet, że są pokłóceni, ale nie miałam zamiaru o to pytać. Może kiedyś sama mi o tym opowie.

— Uda się... — Ścisnęła moją dłoń. — Wierzę, że Steven niebawem będzie rwał te swoje śliczne blond kędziorki z głowy, gdy maluch nie pozwoli mu się porządnie wysypiać. A właśnie! — rzuciła wesoło. — Gdzie on się podziewa o tej godzinie?

— Ma mnóstwo pracy. Dostał kilka nowych zleceń i chce się pokazać z jak najlepszej strony. Wiesz jak długo walczy o zostanie wspólnikiem.

— Nie zrozum mnie źle, nie śledzę was, ale mieszkamy obok siebie i każdego dnia widzę coraz później parkujący pod waszym domem samochód...

Wiem, co sugerowała. Że Steven stał się pracoholikiem. Nie uważałam tak, chociaż ostatnio rzeczywiście więcej czasu spędzał poza domem. Ja jednak zrzuciłabym za to winę na jego perfekcjonizm.

— Dziecko wszystko zmieni. Zobaczysz. Jedz, bo wystygnie.

Najpierw nałożyłam porcję dla Susan, później dla siebie. Pogrążone w rozmowie spędziłyśmy tak jeszcze dwie godziny. Ona sączyła wino, ja wodę. Skoro staraliśmy się o dziecko, musieliśmy również dbać o siebie bardziej, niż kiedyś, chociaż Steven czasem dawał mi do zrozumienia, że przesadzam. Ja tak nie uważałam. Skoro na świecie miało pojawić się nasze dziecko, chciałam, żeby od samego początku dostawało to, co najlepsze. To nie podlegało dyskusji.

Gdyby nie ty...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz