-54-

13 3 0
                                    

Każdy z nas przeżył ów sytuację chociażby raz w ciągu całej swej ludzkiej egzystencji. Moment podczas, którego wszystko wokół się zatrzymuje, a czas, myśli, istnienie tak jakby nie istnieją. W tej jednej chwili czuje się wszystko choć tak naprawdę nie czuje się niczego. I to jest chyba najgorsze. Wpadnięcie pomiędzy dwie skrajności spomiędzy, których stosunkowo nie możemy się wydostać.

Niestety w tamtej chwili czas się nie zatrzymał, a wręcz pędził w zawrotnym tempie tym samym raniąc ostrzejszymi kawałeczkami moją doszczętnie skruszoną duszę. Wszystko się zacierało i zlewało w jeden rozmazany obraz, którego nie potrafiłam zinterpretować, a wrażenie wszechobecnej ciemności aż pochłaniało mnie w swoje ponure macki. Bolała mnie głowa, oczy były spuchnięte i zaczerwienione z kolei każdy kolejny oddech piekielnie bolał.

To się nie stało.

To tylko sen z, którego się zaraz wybudzę.

Niestety.. rzeczywistość była okrutnie niesprawiedliwa i to co wydawało się jawą naprawdę się stało.

Ona odeszła.

Zostawiła mnie.

Zostawiła nas.

A wtedy rzeczywistość uderzyła we mnie już na dobre.

Ponownie zobaczyłam tę białą, nieskazitelnie sterylną salę szpitalną, ludzi wokół, którzy poubierani byli w kitle lekarskie i mundurki pielęgniarek, a ten okropny mdlący zapach zagościł mi w nozdrzach na nowo. Poczułam jakby coś zmiażdżyło mi serce. Jakby wyrwano mi wnętrzności. Rozszerzyłam oczy. Trzęsłam się. Ciało mi drżało, a dusza razem z nim.

To się nie działo naprawdę.

Nie było takiej możliwości.

M - Lexuś wszystko dobrze? - drżący głos Marcina Dubiela wypełnia ciszę, która zawisła pomiędzy nami. - Jesteś potwornie blada może coś zjesz?

Nie byłam w stanie zareagować. W tamtej chwili nie mogłam nawet poruszyć małym palcem, a co dopiero coś mu odpowiedzieć.

J - Mamusiu proszę. - chłopiec pisnął cichutko, pociągnął zakatarzonym od natłoku płaczu jak i wcześniejszego ataku paniki noskiem, a także podsunął mi pod zapłakane oczy małego, ale idealnego na przekąszenie żółtego banana.

ML - James i Marcin mają rację. - głos mamy zagrzmiał w mych uszach jak przez mgłę aczkolwiek jednak do mnie dotarł.

Wypuściłam drżące powietrze z ust. Czułam palenie w przełyku. Mrowienie pod moimi powiekami przerodziło się w kolejne łzy, które napłynęły, ale to nie było najważniejsze. Nie interesowały mnie odgłosy wokół, praktycznie ledwo je słyszałam. Wydawało mi się, że ktoś oddzielił to wszystko ode mnie dźwiękoszczelną ścianą. Nic wokół nie miało znaczenia od kiedy ledwo półgodziny temu Ruby odeszła.

Dr (doktor) - Ja przepraszam, że jeszcze „wchodzę" do pani życia z butami, ale to ostatnia szansa by pożegnać babcię.

Tak.

Oznajmiłam, że jestem wnuczką Ruby.

Z resztą cóż za różnica skoro sama kazała mi się tak określać.

Powoli i jakby w jakimś transie zataczam się i wracam do pomieszczenia w, którym to jeszcze trzy dni temu normalnie, choć z kroplówkami i masą kabelków poprzyczepianych by utrzymać funkcje życiowe rozmawiałam z przeuroczą staruszką.

Nagie, posiniałe nogi, a następnie nieuruchomione ciało przywitało mnie po raz kolejny tego smutnego i wręcz najgorszego w moim życiu dnia. Śnieżnobiały materiał okrywał ją od połowy ud aż po obojczyki. Ramiona, które dawały mi poczucie bezpieczeństwa miały mi go już nigdy nie dać, dłonie pogładzić czy upiec mojego i James'a ukochanego ciasta czekoladowego, a oczy już nie otworzyć. Spokojną twarz babci miał już nie rozświetlać uśmiech, a dobre słowo podtrzymać na duchu.

To wszystko tak jakby zgasło. Odeszło niepostrzeżenie przez co serce bolało mnie jeszcze bardziej.

L - To się nie dzieje, prawda Ruby? - ostrożnie chwytam jej wiotką, lodowatą dłoń. - Zaraz się obudzisz, bo robisz sobie tą swoją typową poobiednią drzemkę, a jak wyjdziesz ze szpitala to upieczesz nam swoje popisowe ciasto haha. - śmieję się przez łzy.

J - Mamusiu?

I znowu to samo. Znowu ten cholerny ból. Znowu każdy wdech boli.

L - I-idź s-stąd! - krzyczę nie kontrolując emocji. - S-słyszysz k-kurw-wa?! Idź stąd w tej chwili!

Przecież to nie będzie trwało wiecznie.

To tylko pierdolony żart.

Kobieta przecież śpi.

Zaraz wstanie.

Zaraz upiecze nam to cholerne ciasto!

Łzy nie przestają płynąć, a głośny rozrywający serce wrzask wydostał się z mych ust. W chwili obecnej zdzierałam gardło do krwi, ale to nie miało znaczenia. Już tego praktycznie nie czułam. Nieprzerwanie i bez wytchnienia krzyczałam jakby od tego zależało moje życie. Krzyczałam tak jak nikt nigdy wcześniej. Nic nie miało już przecież sensu. Nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Mój krzyk mieszał się z łzami i szlochem. Mieszał się z bólem, który był nie do opisania. Nawet James tak bardzo nie płakał choć był z nią równie mocno związany. Każda komórka mojego ciała była nieodwracalnie spięta i wyła. Wszystko wokół wyło. Ja wyłam. Zatracałam się w krzyku rozpaczy i przerażenia w, którym był też milion innych emocji. W pewnej chwili wplątałam skostniałe palce we włosy i zaczęłam za nie z całych sił szarpać.

To znowu był on.

Atak paniki.

Gdzieś z daleka dosłyszałam się niewyraźnego echo jakby ktoś inny również krzyczał. Ktoś złapał mnie za ramię. Ktoś coś mówił. Ale wtedy znów byłam tylko ja i najczerniejsza ciemność. Nie było nic więcej. Nie było już radości, szczęścia, miłości, a przede wszystkim dla mnie ratunku.

M - Już dobrze kochanie jestem tu z Tobą. - cichy, drżący szept dotarł do mojego ucha, a ja zacisnęłam jeszcze mocniej powieki kręcąc jednocześnie głową. - Jestem przy Tobie i będę, słyszysz?

Długie męskie palce pocierały moje plecy, a uścisk wzmocnił się na tyle, że nikt nie wcisnąłby pomiędzy nas nawet szpilki. Znajomy zapach jednak wcale mnie nie uspokoił. Ukryłam zapłakaną twarz w drżących dłoniach chcąc schować się w jego ramionach. Odciąć się od całego świata. Zostać sam na sam z bólem. Z niewyobrażalną mocą wciskałam się w ciepły tors bruneta wyjąc i błagając w myślach aby ktoś w końcu przerwał te męki.

L - P-powiedz, ż-że t-to niep-praw-wd-da. - wyszeptałam łamliwym, niemal niesłyszalnym głosem, który był przepełniony żalem. - Uzmysłów mi, że t-to się nie s-st-tało. T-to s-sen, p-prawda? To się p-po p-pros-st-tu nie w-wyd-darzyło. - powtarzałam niczym mantrę chcąc raz po raz przekonać samą siebie.

Marcin nie odpowiedział, a wtedy moje życie po raz kolejny tego dnia się zawaliło. Dokładnie tak jak domek z kart. Dokładnie tak jak gdyby ktoś palcem trącił lekko ich talię, a karta za kartą zaczęła się zwyczajnie sypać. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 7 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

DWA ŚWIATY - LEXY I MARCINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz