-46-

39 3 0
                                    

Gwałtownie zerwałam się do siadu i w panice rozejrzałam dookoła. Za oknem pierwsze promienie słońca przebijały się przez chmury zaś zegar zawieszony naprzeciwko mojego łóżka wskazywał godzinę ósmą rano.

Przetarłam twarz dłońmi i głośno odetchnęłam gdy uświadomiłam sobie, że to wszystko było tylko głupim koszmarem. 

Jednym z wielu, które co jakiś czas mnie nawiedzały.

Obok mnie przy łóżku leżały porozrzucane ciuchy, na stoliku nocnym tabletka i szklanka wody, a ja sama ubrana byłam w piżamę.

Ktoś mnie musiał ewidentnie przebrać.

Tylko teraz pytanie kto?!

Przecież jak mama to już po mnie, a już tym bardziej ze względu na to, że nie wiedziała o imprezie. A jeśli Tina to jak jej się to udało nie budząc przy tym mamy? Marcin? Nie no przecież on jest w Krakowie.

Co tu się właściwie dzieje?

Mam nadzieję, że jak weźmiesz tabletkę poczujesz się lepiej.

Mama.

Aha czyli to jednak była ona. - myślę przyglądając się zadbanemu pismu na małej karteczce.

Tylko jak ja się teraz wytłumaczę? Mój Boże na co ja się zgodziłam?

Mija dosłownie chwila aż w końcu przychodzi ten wielki moment w, którym to zsuwam z ciała delikatnie aksamitną pościel, a następnie i zażywam zieloną tabletkę. Siadam na łóżku i opieram ręce na materacu. Spuszczam wzrok na nieco bolące stopy. Zrobiłam ostatnio pedicuire na czerwono i muszę przyznać, że podoba mi się ten efekt. Przeciągam się dość leniwie po czym wciskam na nogi puchate kapcie. Dokładnie te, które dostałam od mamy na zeszłe święta. Po drodze do łazienki zgarniam z fotela wczoraj noszony szary zestaw dresów i czarne stopki. A gdy i już mam zamiar skręcić na korytarz mój wzrok zatrzymuje się na widoku za oknem. Przystaję na moment z równie wielkim podziwem co kilka godzin wcześniej przyglądając się panoramie Warszawy. Miasto to wygląda nocą naprawdę nieziemsko, ale ranki są tu równie przepiękne. Zwłaszcza takie jak te czyli słoneczne.

W łazience spędzam kolejne półgodziny. Oczyszczam twarz, nakładam krem oraz subtelny makijaż i myję swoje zęby. Biorę leżącą nieopodal umywalki gumkę i zgarniam ciemne kosmyki w niechlujny, ale wygodny kok. Gdy stwierdzam, że wyglądam nienagannie wychodzę z pomieszczenia i schodzę na sam dół naszego wielkiego domu. O dziwo na dole panuje cisza lecz kiedy dochodzę do kuchni pobrzmiewa w nim muzyka jakiegoś rockowego zespołu. Od razu go rozpoznaję. To Arctic Monkeys.

Nie wiem czy kiedyś mówiłam, ale to mama zaszczepiła mi w sercu miłość do ich muzyki haha.

ML - Trzy godziny, czterdzieści dwie minuty i dokładnie cztery sekundy. - mówi mama gdy tylko widzi mnie u progu pomieszczenia. - Dokładnie taki czas temu Tina przywiozła Cię z imprezy na, której rzekomo świętowałaś urodziny.

L - Yyy tak? Byliśmy nad Wisłą na imprezie. - zajmuję miejsce za wyspą kuchenną od tej drugiej strony.

ML - Wiem.

Przymykam na moment lekko ciążące powieki i oddycham głęboko.

ML - Jak się bawiłaś?

Czy ona jest na mnie zła, że tak zdawkowo pyta? A może powinnam zapytać czy wszystko jest w porządku.

L - Dobrze? - uśmiecham się słabo. - Mamo?

ML - Tak córeczko? - spogląda na mnie, a następnie odwraca się z powrotem do patelni na, której smaży placuszki z jabłkami.

L - Jesteś na mnie zła? - jej mina nie wydaje się być przekonywująca. - W sensie, że się wymknęłam, a Ty nic o tym nie wiesz.

ML - Akurat oto nie jestem zła. Po prostu...

L - Po prostu?

ML - Tęsknię za Patrickiem, a fakt tego, że dodatkowo w firmie nastał kryzys, raporty, które nastawialiśmy się na dobre nie są zbyt optymistyczne zwyczajnie mnie przerasta. Plus teraz jeszcze udziały od tego pana Wiśniewskiego z Krakowa w celu, których zwrócił się do niego Marcin jako moja prawa ręka.

L - Coś z nimi nie tak?

ML - Najprawdopodobniej skończą się z upływem tego miesiąca co więc skutkuje tym iż nasza dalsza współpraca postawiona jest pod wielkim znakiem zapytania. 

W dniu w, którym odszedł Patrick całe moje dotychczasowe życie przewróciło się do góry nogami. Po dziś dzień przed oczami kreuje mi się obraz płaczącej mamy, siedzącego na stołeczku przy jego wiotkim ciele Marcina i mnie obejmującej go od tyłu, a następnie i mamy w szpitalnej poczekalni. Po dziś dzień pamiętam te kilka słów lekarza informującego nas o Jego zgonie. „Tak bardzo mi przykro, ale pański ojciec nie żyje". Pamiętam dokładnie dzień pogrzebu. Pamiętam wszystko co mi zanim odszedł powiedział. Pamiętam jak po raz ostatni powiedział do mnie „córeczko". Pamiętam jak wypowiedział do mamy i Marcina ostatnie „kocham Cię". Jednak mimo wszystko wcale się mamie nie dziwiłam. W końcu od ponad półtora roku to ona musiała to wszystko sama dźwigać.

L - Myślę, że mimo to Patrick czuwa tam nad nami w niebie i się nami opiekuje, wiesz mamo? - tym razem jestem obok niej i obejmuję ją przyjaźnie czemu wcale się nie opiera.

ML - Wiem kochanie, czasami wręcz czuję tę jego namacalną obecność. 

DWA ŚWIATY - LEXY I MARCINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz