-41-

49 3 0
                                    

Od pogrzebu ojczyma minął rok, a ja odnoszę wrażenie, że pomimo tych przykrych zdarzeń czas niemiłosiernie się wlecze.

W dzień pochówku Marcin był praktycznie nieobecny, a jego pusty wzrok momentami mnie przerażał. Jednak mimo to starałam się być przy nim tego dnia jak i wspierać go jak każdego następnego. Podobnie zaopiekowałam się także mamą, która w tamtym okresie również potrzebowała mojego wsparcia. W końcu nie od tak nagle traci się ukochanego męża.

W każdym razie.

Opuszczam swój pokój i schodzę na parter gdzie w salonie zastaję bruneta, który gra na konsoli. Przyglądam się mu przez kilka chwil. Z zewnątrz nie sprawia wrażenia jakby jego życie legło w gruzach lecz kiedy mamy okazję położyć się razem do łóżka lub po prostu pobyć sam na sam chłopak pozwala sobie na jakąkolwiek słabość. Wtedy to niekiedy płacze, a nawet po raz kolejny prawi mi morały iż nie potrzebuje niczyjej litości. Jednak mimo to ja doskonale wiem, że ta trzecia już z kolei śmierć jego najbliższej osoby go boli. On po prostu nie umie przy mnie udawać. I choćby nie wiadomo jak mocno się przy tym starał tak zwyczajnie ze mną nie wygra.

L - Dość wcześnie dzisiaj wstałeś. - oznajmiam przerywając ciszę, a także stając za kanapą na, której siedzi. - Jadłeś śniadanie?

M - Jeszcze nie, ponieważ nie chciałem zbędnie hałasować, a tym samym obudzić Ciebie lub mamy.

L - Ah rozumiem. - wzdycham, a następnie kieruję się ku kuchni. - Kupiłam wczoraj świeży boczek specjalnie dla Ciebie. Masz może ochotę na jajecznicę?

Kąciki ust bruneta minimalnie unoszą się do góry. Przegryza wargę w pełni skupiając się na grze lecz kiedy przegrywa cichutko klnie pod nosem.

M - Twój pomysł brzmi naprawdę nieźle. - spogląda na mnie z ukosa lekko się uśmiechając. - Może Ci pomóc?

L - Nie musisz, poradzę sobie sama.

M - Jak wolisz.

Ponownie uśmiecha się przyjaźnie, a kiedy docieram do kuchni na marmurowy blat wyciągam kolejno wcześniej wspomniany boczek, jajka, nóż i inne rzeczy mi w tej chwili potrzebne.

A w czasie gdy masło rozgrzewa małą, żeliwną patelnię kroję plasterek boczku w niemałą kostkę. Unoszę wzrok znad kuchennej wyspy i patrzę w dal na pięknie rozsłoneczniony ogród, a następnie chłopaka, który wkurza się raz za razem przegrywając. W geście frustracji opada ciężko na kanapę, a ja chichoczę pod nosem.

To w sumie dobrze widzieć, że cokolwiek jest w stanie odwrócić jego uwagę od tamtych przykrych wydarzeń.

A kiedy i ponownie słyszę jego prześmieszną flustrację całkowicie zapominam o fakcie trzymania noża w dłoni, a także tej drugiej na krajalnicy i ostrze przecina mi fragment odsłoniętej skóry.

L - A niech to szlag! - piszczę mając nadzieję iż w myślach lecz kiedy w mniej niż sekundkę obok mojej sylwetki staje wyprostowany niczym struna Marcin uświadamiam sobie fakt, że odgłos wcale nie odbił mi się w wyobraźni, a musiał być głośny i jednak uwzględniony na zewnątrz.

M - Myślałem, że wtedy kiedy rozbiłaś kubek był to Twój pierwszy i ostatni przypadek kiedy coś sobie zrobiłaś robiąc coś w kuchni. - stwierdza rzeczowo, a następnie prowadzi mnie pod kran. - Na szczęście tym razem nie wygląda to tak poważnie jak wtedy i obędzie się bez amputacji. - dopowiada po czym odkręca kurek. - To trzeba jak najszybciej opatrzeć.

Bezwiednie pozwalam mu się mną zająć, a chłodna woda przynosi natychmiastową ulgę.

L - Dziękuję Dubi. - całuję jego prawy policzek kiedy tym razem opatruje moje zranienie. - Po raz już drugi jestem ranna, a Ty niczym książę na białym rumaku mnie ratujesz.

Ciemnowłosy po raz pierwszy od śmierci ojca nieznacznie głośniej się śmieje lecz zaraz potem wyraz jego twarzy pochmurnieje. Dokładnie tak jak gdyby reakcja ta była czymś zakazanym.

L - Wiesz, że uwielbiam Twój śmiech? - wyznaję cicho patrząc mu głęboko w oczy. - Gdy się uśmiechasz w twoim lewym policzku pojawia się taki uroczy dołeczek.

M - Za to jak Ty się szczerze śmiejesz to zabawnie marszczysz nosek. - oznajmia po czym palcami pstryka mnie w sam jego czubek. - W pewnym sensie to też jest całkiem urocze.

Przez dłuższą chwilę tylko na siebie patrzymy, a mi jest wręcz ciężko oddychać, ponieważ on znajduje się tak blisko mnie i w dodatku przeszywa mnie tymi swoimi ciemnymi ślepiami.

A gdy owa chwila zamienia się w długie minuty do naszych uszu momentalnie dochodzą kroki wobec czego odsuwamy się od siebie jak tylko najszybciej umiemy.

Tak, mama jeszcze o niczym nie wie.

ML - O dzień dobry kochani! Wy już na nogach?

L - Właściwie to tak. - odpowiadam nieco zmieszana. - A Ty dlaczego już nie śpisz? Jeszcze nie ma dziewiątej, a Ty przecież masz urlop.

ML - Jakoś nie mogłam dłużej spać.

Kobieta dopada ekspres do kawy i nie czekając chwili dłużej go uruchamia.

ML - Co więcej nie wiem czy pamiętasz, ale urlop mi się właśnie skończył, a po południu mam spotkanie zarządu.

W testamencie tata (bo tak aż do momentu śmierci zwracałam się do Patrica) przepisał mamie swoje udziały w firmie. I mimo, że jego współpracownicy nie byli z tego faktu zadowoleni tak po jej rozgoszczeniu się w firmie, wprowadzeniu kilku „kobiecych" poprawek „Dubiel Corporation" ponownie zawitała jako firma prężnie się rozwijająca. Co więcej uzyskała nawet status najlepszej, a jej siedziba z okolic ronda Daszyńskiego przeniosła się do najnowszego i najelegantszego z wieżowców w samym ścisłym centrum Warszawy.

W międzyczasie skończyłam także dwadzieścia lat i odbyłam huczną imprezę z tym związaną, ale o tym innym razem. 

DWA ŚWIATY - LEXY I MARCINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz