V. Apocalypse

97 15 35
                                    

Noe

Być może od zawsze byłem szaleńcem, a może dopiero miałem oszaleć z miłości, ale właśnie stoję pod oknem Destiny z gitarą, śpiewając kolejne wersy Rewrite the Stars. Jeżeli postanowi nagrać mój popis to prawdopodobnie zarobi na nim krocie, sprzedając go mediom, a ja będę musiał się srogo tłumaczyć Willowi, co miałem w głowie, stercząc o północy pod oknem praktycznie obcej dziewczyny, ale ani trochę o to nie dbałem, jeżeli w grę wchodziło ujrzenie jej po raz kolejny.

Zauważam, że firanka delikatnie się porusza, a dziewczyna zaczyna mi się przyglądać zza szyby.

– Destiny, proszę, wyjdź do mnie! – krzyczę, kiedy kończę swój recital. – Chce porozmawiać.

W odpowiedzi kręci tylko głową i znowu znika w głębi swojego pokoju, ale nie tracę nadziei, bo bez względu na to, jak abstrakcyjnie to brzmi, to czuję, że to tylko kwestia czasu, aż się złamie i do mnie dołączy.

Rozglądam się wokół siebie i dostrzegam mały kamień, którym rzucam w szybę, licząc, że jej nie stłucze.

– Destiny! – wołam znowu.

Moje modły chyba zostają wysłuchane, bo rudowłosa w końcu uchyla okno i spogląda na mnie z góry.

– Czego chcesz, wariacie? – pyta.

– Zejdź do mnie.

– Chyba zwariowałeś.

– Nie, mówię poważnie. Nie ruszę się stąd, dopóki nie zejdziesz ze mną porozmawiać.

– To wezwę policję.

– A ja ich przekupię.

– Muszę cię zawieść, ale nie wszędzie władza jest skorumpowana. Raczej nie masz co liczyć na taryfę ulgową w Tillamook.

– Skąd to możesz wiedzieć?

– Mój dziadek jest burmistrzem.

– To zmienia postać rzeczy – mruczę pod nosem. – Zejdź do mnie, proszę – patrzę na nią błagalnie.

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo jesteś wariatem, wariacie. Najpierw obserwujesz mnie jak jakiś creep z okna naprzeciwko, a potem stoisz i wydzierasz się pod moim oknem w środku nocy.

– Nie podobało Ci się? Znam wiele osób, które oddałyby duszę za mój prywatny koncert.

– Nie mówię, że mi się nie podobało, ale że jesteś wariatem, a to co wyprawiasz, nie jest normalne.

– A jednak ze mną rozmawiasz.

– Bo mam przeczucie, że gdybym do ciebie nie wyjrzała, to musiałabym się liczyć z wymianą szyby w oknie, a nie chce dokładać dziadkom zmartwień.

– Daj mi piętnaście minut, a obiecuję dać ci spokój.

– Pięć minut.

– Dziesięć.

– Dziesięć i ani sekundy więcej – targuje się.

– Czyli do mnie zejdziesz?

– A jaką mam pewność, że mi nic nie zrobisz?

– Żadną – wzruszam ramiona. – Ale masz moje słowo, że ze mną obok nic ci nie grozi.

– Wariat – rzuca jeszcze na odchodne i znika za firanką, a odkładam na ziemię gitarę i liczę, że nie zadzwoni na policję, tylko zejdzie ze mną porozmawiać.

The Sea of TearsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz