Rozdział 20.

141 6 15
                                    

MELANTHA

Winda zatrzymuje się przed nią, nieporuszona jej wahaniem. Mel zjeżdżała do laboratorium niezliczoną ilość razy, lecz nigdy na piętro –2. Właściwie do niedawna nie przypuszczała, że takowe istnieje. A jednak wytyczne w dokumentach są klarowne.

One także nie podobają się Mel. Początkowo była przekonana, że Menrva chce poddać badaniom szczury, względnie inne, większe zwierzęta, ale po przeczytaniu całego pliku, nie jest już tego taka pewna. Zbyt wiele postawionych tez tyczy się reakcji ludzkich. Teraz Mel jedzie prosto do miejsca, gdzie ów eksperymenty mogą być przeprowadzane bez przeszkód i nikt nawet nie będzie jej tutaj szukać, bo miejsce to formalnie nie istnieje.

Z drugiej strony, kto by się w ogóle odważył rozpocząć śledztwo? Jedyną osobą, która dałaby radę w tej sprawie cokolwiek zdziałać, jest Will, a on postanowił zostać w Scherii z Winter. Och, ależ Mel się na niego gniewa! Nie dość, że przez jego nocne wojaże nie zdążyła go wtajemniczyć w poczynania Menrvy, to na dodatek w żaden sposób nie może liczyć na jego wsparcie.

Jest bliska zwymiotowania z nerwów, gdy dociera na miejsce. Ta część laboratorium znacznie różni się od tej powyżej. Prawdę mówiąc, przypomina bardzo sterylne więzienie. Po obu stronach szerokiego, białego korytarza znajdują się przeszklone cele, zapewne przeznaczone dla obiektów testowych. Mel od razu zauważa zaścielone prycze. Na samym końcu znajduje się owalne pomieszczenie, stanowiące swoiste rozdroże, od którego biegną jeszcze trzy drogi, od lewej do prawej opisane: sala chemiczna, archiwum, 9K. Mel rusza do archiwum.

Nie jest duże, lecz dzięki panującemu wręcz pedantycznemu porządkowi wydaje się spore. Menrva stoi przy jednym z obszernych regałów i przegląda dokumentację z zamyśloną miną. Gdyby Mel nie znała jej lepiej, pomówiłaby ją o pozerstwo. Jednak minęły już czasy, w których królowa przejmowała się zdaniem innych. W swoim laboratorium czuje się więcej niż swobodnie i obecność Mel tego nie zmienia.

Dziewczyna dyga i grzecznie czeka, celowo nie zajmując miejsca na stojącej w kącie kanapie. To nie tak, że Menrva miałaby coś przeciwko – prawdę mówiąc, jak na władczynię niezbyt kieruje się etykietą, nie na co dzień przynajmniej – aczkolwiek Mel od lat pozuje na skromną i nieśmiałą panienkę, która bez przyzwolenia królowej nie odważy się nawet kichnąć.

– Zacznijmy od twoich pytań – Menrva odkłada teczkę z powrotem na półkę.

Nagle Mel przychodzi do głowy, że wszystko, co królowa tu trzyma, nie tylko jest ściśle tajne, ale również niesamowicie obciążające. Na pewno nie uzbierałaby tylu segregatorów na temat projektu, którego dopiero się podjęła. Głód ciekawości sprawia, że skóra Mel swędzi ją od wewnątrz.

– Nie wiem, czy wszystko dobrze zrozumiałam – zaczyna, próbując zebrać myśli. – Ja...po prostu...skąd weźmiemy obiekty?

Może nie powinna przechodzić od razu do tego tematu. Chociaż Menrva lubi konkrety, nie przepada za „zaściankową bojaźliwością", jak zwykła nazywać przekonania konserwatywnych naukowców.

– Nie jestem potworem, aby porywać niewinnych ludzi z ulicy, o to możesz być spokojna – oponuje poważnym tonem. – Na szczęście istnieją więzienia i skazańcy czekający na śmierć. Przynajmniej przysłużą się swojemu królestwu – wzdycha, widząc jej niepewną minę. – Rozumiem twoje wątpliwości. Czasem jednak należy poświęcić swą moralność w imię większego dobra.

Mel nie czuje się uspokojona. Większe dobro to konstrukt, którym zasłaniają się fanatycy, a rządy Menrvy niejednokrotnie udowodniły jej, że winny jest ten, kogo ona wskaże. Mimo to Mel zachowuje milczenie i stara się wyglądać tak, jakby słowa królowej ją przekonały.

Maskarada żywiołów: Carole przesileniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz