AKT 2:★2★

69 5 4
                                    

-Aha? Taki właśnie z ciebie przyjaciel- mówiłem, krzyżując ręce na brzuchu jak obrażone dziecko. Colin zaśmiał się w odpowiedzi, i machnął do mnie ręką, jakbym pieprzył kacapoły.
-Non... Non. Mówię tylko, a raczej STWIERDZAM FAKT- rozpoczął przemowę, machając do mnie palcem jak facetka od matmy na sprawdzianie z funkcji trójkąta -że nie poradził byś sobie beze mnie obok ciebie, na pewno nie w takim stanie.
-Jesteś tego pewien?
-Hmm... Tak.
-na sto procent?
-Nadal tak.
Przewróciłem oczami, i byłem już gotowy by położyć głowę na poduszkę, lecz pani Frania stwierdziła że będzie próbować zamordować mnie wzrokiem. Więc zamiast tego, nadal siedziałem i trzymałem głowę jak najdalej do wszystkiego twardego bądź tym bardziej ostrego. Nie mam pojęcia kiedy ten krwiak mi zejdzie, jednak wiem że nie wytrzymam z nim minutę dużej. To była chyba najgorsza część tej przesiadki szpitalnej.
-...I, no. Nie przeszkadza ci to? W sensie ja.
Spojrzał na mnie confussed wzrokiem, jakbym powiedział coś kompletnie głupiego i bezsensownego.
-Mi? Przeszkadzać? Ty? Nonsens.

Byłem już gotowy, by dać rozprawkę Colinowi o tym jak bardzo mi pochlebia i jak bardzo dużo to dla mnie znaczy. Jednak Adam musiał zaprzestać tą prześliczną rozmowę swoją krzywą mordą.
-Prosze. Przestańcie, bo się pożygam- mówił jękliwym tonem, gdy przewrócił się z boku na bok dając nam znak, że jesteśmy zjebani. Przewróciłem oczami, wracając do posiłku.
Colin przyniósł mi dziś burgera z maka, wiedząc że od dawna (czytaj dwa dni) mam już na to craving jak baba w ciąży. Dodatkowo przyniósł mi koc w myszkę Miki, mówiąc, że mogę go sobie zatrzymać bo w sumie i tak mu się nie przyda. Przysięgam, stanie się to chyba mój ulubiony koc jaki kiedykolwiek miałem; zajebisty jest.
A, no i właśnie. Napisałem dziś do Zerona, i powiadomiłem go żyje, oddycham, i mam się okej. Wtedy właśnie zadał mi on pytanie, czy mam zamiar pozwać tego długo szyjnego zjeba do sądu.
Generalnie rzecz mówiąc to ja zacząłem bójkę, jednak bicie osoby nieprzytomnej było nie przyzwoite i kinda nielegalne. Mam jeszcze taki mały plusik, że gdybym zgłosił go o uszkodzenie ciała, musiałby mi zapłacić dużo chajsu a ja miałbym chilere i utopie. Jednak tak się w sumie zastanawiam: czy mi chce się chodzić po sądach?
Mogę równie dobrze zagrozić mu że jak jeszcze raz do mnie podejdzie to będzie miał problemy z policją albo moim tatą. Osobiście: na jego miejscu modliłbym się o to pierwsze.

-Ah, no tak, mon chéri- mówił ciemnowłosy spokojnym tonem głosu, gdy przeglądał Francuską gazetę. Zacząłem rozpoznawać w niej już podejdyńcze słowa, jako iż to ile czasu spędzam z tym człowiekiem ingeruje w moją znajomość języków. Wiedziałem już mniej więcej co oznaczają wszystkie te pseudo przezwiska jakimi mnie nazywa, wiem jak się przywitać i jak powiedzieć skąd jestem. To mi w zupełności wystarczy -gdyby... Jak on miał... Mateusz, chciał się z tobą spotkać po prostu mi powiec.
-...Niańczysz mnie.
-Nie pierwszy raz, nie ostatni.
Znaczny, kurna, to nie tak że nie jestem w stanie zająć się samym sobą! Colin miał ten problem, że potrafił być w obec mnie nadprotektywny oraz stosunkowo ciągle się o mnie martwił. W większości nie było to jakieś bardzo irytujące, lecz czasem czułem się w tej CZYSTO PRZYJACIELSKIEJ relacji jak dziecko. Ewentualnie jak jego chłopak, ale zignorujemy ten fakt narazie. Ważne jest to, że w najbliższym czasie muszę to z nim skonfrontować.

°°°°°°° °°°°°°°

Na dworze już dawno było ciemno. Latarnie przy ulicach płonęły sztucznym żarem, oświetlając drogę ludzią którzy teraz nimi maszerowali. Siedziałem aktualnie już nie w pokoju, a w małym, śmierdzącym lekami salonie wypoczynkowym. Zacząłem przyzwyczajać się już do tego miejsca, w zasadzie to na tyle że czuje że częściowo będzie mi tego brak. To brzmi durnie.
Colin siedział na przeciwko mnie, ucząc, a raczej próbując nauczyć mnie jak ułożyć łabędzia origami. Było to na tyle fascynujące, że zużyliśmy chyba wszystkie kartki które nam dali (było ich około 50), a mi nadal nie udawało się zrobić czegokolwiek co przypominało pracę drugiego mężczyzny.
Podał mi on tego, który wyszedł mu najlepiej i kazał mi go zatrzymać. Wiedziałem już co się święci.

-So... Kiedy wyjeżdżasz?- zapytałem niechętnym głosem jakbym próbował wyprzeć się tej informacji. Wiedziałem że był to dla niego ciężki temat, bo powrót do toksycznej rodziny nie jest najlepszym czego można doświadczyć. Skądś to znam.
-...Ah. w zasadzie to pojutrze.
Podrapał się po karku, sam wyglądał na nerwowego. Zachowywał się tak tylko wtedy gdy bał się. Tylko że czego?
-Ile cię nie będzie?
Ucichł. Siedzieliśmy w bez ruchu oboje, czekając aż przeciwna strona powie coś co oboje chcieliśmy usłyszeć. W zasadzie to nawet nie wiem co. Wziął do ręki jednego z łabędzi, i złożył go w kompletnie inny krztałt. Był to chyba Wilk. To on tak umie? Co za skurwiel... Żeby mi tego nie powiedzieć! Chociaż że nie było to to co wtedy myślałem. W zasadzie to ta cisza doprowadzała mnie do szału. Czy on cholera w ogóle z tamtąd wróci?

-...Nie wiem.

[chuckelek]PyrkonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz