AKT 3: ★7★

30 6 6
                                    

A.N:
Martwi mnie to że zbliżamy się do końca 1 części
Mam nadzieję że większość z was nie odejdzie po tej zmianie
___________________________________________

Czas ciągnął się wolniej, niż ktokolwiek z nas by tego chciał. Zeron nie wracał, podobnie jak reszta chłopaków, i Weza autentycznie zaczął się martwić. Przebierał nogami, krążąc w małym, dusznym pokoju, którego ściany, pokryte łuszczącą się farbą, zdawały się jeszcze bardziej podsycać napiętą atmosferę. Wyszedł na chwilę, pytając się dziewczyn, czy wiedzą cokolwiek o aktualnej lokalizacji chłopaków.
Nic. Nikt nic nie wiedział.
Wtedy zacząłem trzeźwieć, powoli jednak w dużych stopniach, i dotarło do mnie jak duży był to problem. Chodziliśmy aktualnie w okół bloku, szukając kogokolwiek z nich.
Jedyne źródło światła pochodziło z rzadko rozmieszczonych latarni, rzucających ciepły, bursztynowy blask na mokry bruk. Chłodne, ostre powietrze, pomimo mrozu, zdawało się przyjemniejsze po tygodniach upałów, które wyciskały z nas siódme poty. Jednak ten subtelny komfort ledwo do mnie docierał; moje myśli były skupione na czymś innym.
Like, totalnie się bałem.

—Któryś z nich coś zostawił? Nie wiem, list, telefon, plecak, kurwa cokolwiek?
Daniel spojrzał na mnie, jego ciało było spięte bardziej niż zwykle. Chodził w kółko, co jakiś czas zerkając za siebie czy któryś z nich przypadkiem nie raczył powrócić. Still nothing.
W pierwszej sekundzie pomyślałem że poszli do sklepu, co było w miarę prawdopodobne zwracając uwagę na to że niedaleko jest Lidl w którym spędza się czasu raczej dość sporo.
Później jednak zdałem sobie sprawę że to nie ma sensu. Żaden z nich nie odbierał telefonu, nie dawał sygnału życia i nie pojawił się choć na chwilę.
—Właśnie nie! Spytałem się Juli czy coś wie, ale... Po prostu wyszli! Poszli sobie, nie wiadomo gdzie!— mówił zestresowany Weza, wysyłając im kolejne miliardy wiadomości. Robiłem to samo. Moje ręce drżały, stukały nierówno po klawiaturze robiąc przy tym miliard błędów językowych. Oparłem się o ścianę.

Pewnie się zastanawiacie teraz: Mateusz, czemu wy się aż tak martwicie? To dorośli mężczyźni, są sobie w stanie sami poradzić! Może po prostu poszli na spacer, nie chcą odbierać bo mają jakąś ważną rozmowę? Albo nie wiem, wyszli pozwiedzać miasto, bo nocą przecież jest najlepiej, a wyciszyli głośność by nie psuć sobie klimatu?
Problem w tym, że każdy z nich był w stanie chociaż lekkiego upijenia, a auto wzięło i sobie zniknęło. Nie wiecie kurwa, jak bardzo bałem się że zaraz w wiadomościach wyskoczy mi "trójka mężczyzn wjebała się czarnym BMW m3 w drzewo, żaden z nich nie przeżył", albo że znowu Szymon wyląduje w szpitalu.
Co do Szymona, przecież to niemożliwe ze to on kieruje. Jego ręce są nadal w szynach lekarskich, ma mieć je ściągnięte za parę dni; co znaczy że kierował któryś z pijaków którzy wypili po litrze na łebka.
Z sekundy na sekundę nasze kroki były coraz bardziej bez celu, pozbawione większego sensu. Wiatr szumiał między starymi drzewami rosnącymi przy chodnikach, a w oddali szczekał pies. Mroźny powiew wiatru drażnił skórę, jakby chciał nam przypomnieć, że czas działał na naszą niekorzyść.

Ta. To będzie kurwa tragedia roku.

___________________________________________

Piszę to teraz, bo szczerze, coraz bardziej się martwię. Weza poszedł z dziewczynami szukać tych jebanych uchlejców, a ja siedzę w domu, stukając w klawiaturę i próbując zebrać myśli. Nie wiem, co innego mógłbym zrobić. Każda kolejna próba zlokalizowania samochodu kończy się fiaskiem, a ja siedzę tutaj, gapiąc się w telefon, z nadzieją, że któryś z nich się odezwie. Obawa, że któryś z nich zrobił sobie krzywdę, wisi nad moją głową jak ciężka, nieprzerwana mgła.

Jeśli ten człowiek zdechł, nie wiem jak sobie poradzę. Nie chcę myśleć negatywnie, czy czegoś wykrakać, ale still w tym przypadku bycie optymistą na nic mi się nie sprawdzi.
Nadal próbuję się do niego dodzwonić, bez przerwy, jakby to mogło coś zmienić. Co bym mu powiedział, gdyby jednak odebrał? Może powinienem na niego nawrzeszczeć, wyładować całą swoją frustrację. W końcu zasłużył na to, robiąc nam wszystkim ten cholerny numer. Ale nie wiem, czy będę w stanie. Może po prostu poczuję ulgę, że żyje, i nie powiem ani słowa. A jeśli nie odbierze? Jeśli nie wrócą już w ogóle?
Powinienem się ogarnąć, uspokoić, zacisnąć zęby i czekać jak grzeczny pies, ale to nie takie proste. Czuję, jak powoli tracę kontrolę nad sobą, nad sytuacją, nad wszystkimi myślami, które kotłują się w mojej głowie. Każda minuta, którą spędzam na tej kanapie, w tym cichym, dusznym mieszkaniu, tylko potęguje moje wkurwienie na cały świat że mi to podarował.

Postaram się zająć czymś innym, bo naprawde ostatnie co chce w ten sytuacji to oszaleć.
Będzie dobrze, prawda?

[CHUCKELEK]PyrkonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz