AKT 3: ★2★

53 5 4
                                    

Jak zwykle zbudziłem się dysząc ciężko z przerażeniem wyrytym na mojej twarzy. Pokój oświetlony był słabym światłem lampy zza okna, cień, który rzucała wydawał się żywy. Ręce błądziły mi boleśnie (nie zagoiły się) po prześcieradle, szukając mojego telefonu.
Gdy znalazłem go, wcisnąłem jego boczny przycisk a na ekranie pojawiła się godzina 3:41. Siłą uspokajałem swoje ciało, rozmazanym wzrokiem patrzyłem za okno. Nie pamiętam dużo z koszmaru, którego doświadczyłem, to co zostało mi jednak w głowie, to ten sam pierdolony dźwięk strzału który słyszałem za każdym razem chwilę przed wybudzeniem. Ten sam odgłos, który słyszałem co noc, i którego nie byłem w stanie wyprzeć z mojej głowy. Miałem wrażenie że umieram, jednak strzał nigdy nie był skierowany we mnie...
Tym razem jednak, w tym konkretnym śnie, słyszałem mój własny głos. Brzmiał niepewnie, byłem roztrzęsiony i obolały.
Krzyczałem, w stronę czegoś, w zasadzie kogoś. Jakiejś nieznanej mi istoty, postury, na oko lekko wyższej odemnie.
Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, nic, jedynie wodę, która skapywała z sufitu, tworząc kałużę obok mojej nogi.

No cóż, najwyraźniej nie pospało mi się długo. Wstałem niepewnie, łapiąc zimną klamkę do drzwi by wejść do salonu. Byłem jak najcichszy tylko mogłem i by nikogo nie obudzić stąpałem na palcach u nóg. Zobaczyłem śpiącego na kanapie Mateusza, który spokojnie oddychał, a jego klatka piersiowa unosiła się w górę i w dół.
W tym stanie wygląda zupełnie inaczej.
Lepiej, like, było to wręcz odświeżające zobaczyć go w formie niewinnego słodziaka zamiast wkurwiającego przenocowca. Uśmiechnęłem się lekko pod nosem.
Wykonałem parę prostych kroków w przyód, z uwagą skupioną na butelce wody którą niosłem w ręce. Szedłem w stronę miejsca, w którym leżały moje buty, a gdy byłem już wystarczająco blisko...
Wpadłem mordą w ścianę.
Straciłem równowagę, cofając się przed tym jak upadłem na plecy. Butelka wyleciała w powietrze i jebnęła z hukiem o podłogę, a ja zamknąłem boleśnie oczy.
Kurwa... Nie żeby jakoś szczególnie to bolało, ale fakt jakie głośne to było lekko mnie przeraził. Wstrzymałem oddech, mając nadzieję że Bóg tym razem zlituje się nademną, i że nie będę musiał znowu tłumaczyć się Elkowi- albo gorzej, Maksowi- dlaczego leżę poobijany na ziemi. Wszystkie moje nadzieje odeszły jednak, gdy usłyszałem czyiś głos.

—... Szymon?
Jęknąłem cicho, nie mając psychy by spojrzeć mu w twarz.
—Tak?
—Co ty do chuja robisz na ziemii?—ramiona Mateusza skrzyżowały się, gdy patrzył na mnie od góry do dołu—masz szczęście że mnie nie obudziłeś, bo byś znowu dostał wpierdol.
Uniosłem brew.
—Kurwa, serio?
—Przecież żartuje, jełopie. Podnoś się.

Złapałem się tej zdradzieckiej ściany, która wcześniej mnie znokałtowała, i wstałem na równe nogi. Syknąłem cicho, gdyż ból w mojej ręce niespodziewanie wrócił, tak samo jak ten z tyłu mojej głowy. Przysięgam, ja się kiedyś zabije o własne kurna nogi...
—Gdzie żeś szedł?— spytał blondyn, opierając się plecami o drzwi.
—Skąd wiesz że...
—A co innego robiłbyś w przedpokoju?
Zmarszczyłem brwi, kiwając głową w górę i w dół. Nie przemyślałem tego. Dałem sobie czas i wziąłem głęboki wdech, rozglądając się dookoła po mieszkaniu. Tak jak się spodziewałem, w sumie to nic się tu nie zmieniło.
—Na spacer— odpowiedziałem wreszcie,  drapiąc się po karku.
—O tej godzinie?
—Nie kurwa, o tamtej.
Oczy Elka zabłysnęły z rozbawienia, jednak nadal utrzymywał pokerface by wyglądać na wkurwionego. Chłop jest naprawdę słaby w acting, bo od razu gdy zaśmiałem się, ten zrobił to samo tylko dwa razy głośniej.
—Dobra, dobra... Mów stary, co się znowu dzieje? Nie możesz spać? Koszmary again?— uśmiechał się do mnie jak kura do jajka, na co odpowiedziałem tym samym, choć zdecydowanie mniej promieniście niż on.
—Tsaa...
—Chcesz spać z mną?
Prychnąłem, będąc pewnym że ten idiota robi sobie ze mnie jaja. Jego ekspresja była jednak w pełni poważna, co wytrąciło mnie z traku.
—Żartujesz, prawda?—wolałem się upewnić—prawa?
—Nie jest mi jakoś specjalnie do śmiechu, więc chyba nie. Chodź, i nie pierdol.

____________________________

Mężczyzna marszczy brwi, a jego noga stuka i wali o ziemię w równym rytmie. Przemieszcza się po pokoju, jego serce bije w szybszym tępnie niż zwykle.

—Skarbie... Pouvez-vous m'entendre? Jules, halo?

—Colin?

—Jules! Na Boga, nie strasz mnie tak. Co się dzieje? Jest tak późno, powinieneś być w łóżku.

—Colin... Nie słyszę cię. Mam słaby sygnał.

—Mama jest w domu?

—Co?

Est-ce que maman est à la maison?

—Nie. Boję się, kiedy wrócisz do domu? Jest ciemno...

—Wołałeś Matisa?

—Pokłócił się z tatą i wyszedł. Colin, ja się boje...

—Będzie dobrze skarbie. Będzie dobrze. Słyszysz mnie?

—Colin.

—Tak?

—Czy jeśli umrę, to pójdę tam gdzie ciocia Elia?

—Nie umrzesz Jules. Nie umrzesz.

Połączenie zakończono.

[chuckelek]PyrkonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz