Zawsze myślałam, że życie to tylko seria przypadków. Jednego dnia wszystko wydaje się w porządku, a drugiego... świat wywraca się do góry nogami. Czasem w ułamku sekundy. Miałam zaledwie sześć lat, kiedy to wszystko się zaczęło – krzyki, awantury, rzucane przedmioty. Na początku myślałam, że to normalne. W końcu w telewizji też ludzie się kłócili, a później przytulali. Wydawało mi się, że po każdej burzy zawsze musi wyjść słońce. Ale w naszym domu burza nigdy nie mijała.
Mama krzyczała, a tata... tata bił. Uderzenia spadały na nią, czasem na mnie. Nie rozumiałam, dlaczego. Myślałam, że może coś zrobiłam źle – może nie posprzątałam pokoju wystarczająco szybko albo nie odrobiłam lekcji na czas. Z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej zanurzałam się w poczuciu winy. Przemoc stawała się codziennością. Mój świat zaczął się kurczyć do cichego kącika pod stołem, gdzie siedziałam, trzymając w dłoniach pluszowego misia, który dawno stracił swoje futerko od zbyt wielu łez.
Pewnej nocy coś się zmieniło. To była noc, kiedy w końcu przestałam się bać. Wiesz, jak to jest, kiedy strach przestaje cię dławić? Kiedy jest go po prostu za dużo, aż przestaje istnieć? Siedziałam na schodach, słuchając kolejnej awantury. Tego wieczoru dźwięk uderzenia był inny. Mocniejszy. Cichszy zarazem. Wiedziałam, że to już za dużo. Kiedy przestałam słyszeć płacz mamy, coś we mnie pękło.
Policja przyjechała po jakimś czasie. Pamiętam migające światła radiowozu i zimny uścisk kajdanek na nadgarstkach mojego ojca. Mnie zabrano do jakiejś obcej kobiety, która próbowała być miła, ale ja byłam wtedy jakby nieobecna. Nie płakałam. Wydawało mi się, że nie ma już czego opłakiwać. Mój dom przestał istnieć tej nocy.
Kilka dni później trafiłam do domu dziecka. Kiedy pierwszy raz przekroczyłam próg, poczułam chłód. Nie taki fizyczny, ale taki, który wnika w serce. Ciche kroki dzieci, które znały swoje miejsca, i krzywe spojrzenia opiekunów, którzy nie mieli czasu na czułość. Od tej chwili dom dziecka stał się moją rzeczywistością. Żyłam tam, nie będąc naprawdę żywą – bardziej jak cień, który sunie po ścianach, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Nauczyłam się być cicha, być niewidoczna.
Czas płynął, a ja zaczęłam tracić nadzieję na to, że coś się jeszcze zmieni. Wszyscy mówili o rodzinach zastępczych, adopcjach – ale to było jak bajka, której zakończenie zawsze wydawało się odległe i nierealne. Dzieci wokół mnie odchodziły, znajdowały nowe domy, a ja zostawałam. Byłam za stara, zbyt trudna, zbyt obciążona przeszłością, by ktoś chciał wziąć mnie pod swoje skrzydła.
A jednak gdzieś w głębi duszy, mimo że tak bardzo starałam się nie mieć nadziei, coś wciąż we mnie tliło się cicho. Może to była czysta iluzja, a może jakieś głupie marzenie. Myśl, że gdzieś tam jest ktoś, kto będzie gotów zrozumieć, nie próbując naprawiać. Ktoś, kto spojrzy na mnie i zobaczy kogoś więcej niż tylko poranioną, milczącą dziewczynę.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że to marzenie miało niedługo wziąć górę nad rzeczywistością. Nie wiedziałam, że gdzieś w Los Angeles, w ogromnym domu z białymi ścianami, ktoś już myślał o mnie, choć jeszcze nie znał mojego imienia.
Cześć nazywam się Victoria a to moja historia.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mamy to prolog już jest zaczynamy nową historię
Zostawcie gwiazdki na dole i komentarze mile widziane
Do następnego buziaki
CZYTASZ
Adoptowane Marzenia | TOM 1|
RomanceMałżeństwo nie mogące mieć dzieci, pragnie zaadaptować dziecko i dać mu prawdziwy dom Ona- 16 letnia dziewczyna wychowanka domu dziecka. Przemoc w rodzinie była na porządku dziennym. Chodź życie postawiło się do niej uśmiechnąć. On- syn ich przyja...