Rozdział VII

12 2 7
                                    




            Bruno kończył obchód w klinice, choć nie spieszyło mu się do domu. Zwlekał z każdą czynnością, jakby czekając, że może Mela w końcu zdąży przyjść po Lucy, zanim on sam zdoła opuścić klinikę. Sprawdzał temperatury ostatnich pacjentów, podawał leki, zaglądał do zwierzaków, choć te już spały lub leżały leniwie, nieco zirytowane, że ktoś przerywa ich sen. Gdy skończył, zerknął na zegar i westchnął.

– No cóż, Lucy, chyba twoja pani dzisiaj nie zdąży – powiedział do kotki, która wyciągnęła się leniwie na posłaniu i spojrzała na niego przymrużonymi oczami.

Bruno wyciągnął telefon i napisał szybko wiadomość do Meli:

Hej, wygląda na to, że muszę już iść. Może uda nam się spotkać następnym razem? Lucy ma się świetnie, była dzisiaj w doskonałym humorze!

Kliknął „wyślij" i schował telefon do kieszeni, czując lekkie rozczarowanie. Nie spodziewał się, że będzie mu aż tak zależało na tym spotkaniu, ale w myślach przyznał, że była to w sumie pierwsza osoba, o której pomyślał rano, zanim jeszcze zdążył się obudzić na dobre. Ostatni rzut oka na klinikę, odłożył stetoskop na półkę i wyłączył laptopa w gabinecie. Jednak zanim opuścił budynek, zaczął myśleć o czymś, co skutecznie odwodziło jego uwagę od Meli – nadchodzący kongres.

Bruno nie mógł do końca uwierzyć w to, że już nazajutrz miał wyruszyć na swój pierwszy poważny kongres medycyny weterynaryjnej. Mało tego, miał być jednym z prelegentów. Ja, występujący na kongresie... – powtarzał sobie w myślach, nie dowierzając, że ktoś uznał jego badania za godne zaprezentowania. Pewnie to profesor Jagielski maczał w tym swoje palce – pomyślał i uśmiechnął się na samą myśl o swoim dawnym mentorze.

Doktor Jagielski był dla niego jak drugi ojciec. Przyjaciel, mentor, ktoś, komu zawdzięczał nie tylko wiedzę, ale i wsparcie w trudnych chwilach. A kiedy kilka miesięcy po ukończeniu studiów Jagielski zaczął spotykać się z jego mamą, Bruno poczuł... ulgę. Kto wie, pomyślał, gdybyśmy byli mniej formalni, mógłbym mówić mu „tato". Pokręcił głową, uśmiechnął się sam do siebie, śmiejąc się w sobie.

Wiedział jednak, że doktor Jagielski nie przywiązywał do tego wagi, a sama mama – choć początkowo stremowana – szybko oswoiła się z nową sytuacją. Bruno był szczęśliwy, że jego mama, po trudnym rozwodzie, wreszcie znalazła spokój u boku kogoś, kto dawał jej poczucie bezpieczeństwa.

Bruno sięgnął po torbę z materiałami na kongres. W środku znajdowała się jego prezentacja, notatki oraz przygotowane przemówienie, które miał wygłosić. Boże, co ja im powiem... – przeleciało mu przez głowę. Zdjął marynarkę, która wisiała na wieszaku, założył ją od razu aby nie zapomnieć o niej przy wyjściu i zaczął przeglądać swoje notatki, jednak wciąż myślami wracał do Meli.

Telefon zawibrował mu w kieszeni. Wyciągnął go, myśląc, że to odpowiedź od Meli, ale zobaczył, że dzwoni mama. Uśmiechnął się, widząc jej imię na ekranie.

– Cześć, mamo – odezwał się, przybierając beztroski ton.

– Hej, kochanie! Jak tam przygotowania do kongresu? – zapytała.

– A wiesz, jak to jest... Niby wszystko gotowe, a jednak cały czas mam wrażenie, że coś pójdzie nie tak – westchnął.

– No weź, Bruno, przecież jesteś świetnie przygotowany! – mówiła ciepło, ale Bruno wyczuł w jej głosie ten charakterystyczny ton, który miała zawsze, kiedy coś wyczuwała. – W ogóle to czuję, że coś cię dzisiaj dręczy.

Bruno uśmiechnął się pod nosem.

– Skąd ta pewność? Może po prostu jestem zestresowany kongresem.

Spotkamy się na moście miłości [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz