Rozdział V

11 3 1
                                    


Poranek kolejnego dnia zapowiadał się o wiele ciężej niż Bruno przypuszczał. Dosypiał właśnie na niezbyt wygodnej, brązowej sofie, która od dawna służyła w gabinecie nie tylko jako legowisko dla stęsknionych zwierząt, ale i ratunek dla personelu, kiedy zmęczenie brało górę. Bruno nie był wyjątkiem. Sofka, która przetrwała chyba więcej nocy niż niejedno łóżko w hotelu, potrafiła wprawić w niemały dyskomfort – szczególnie wtedy, gdy ktoś, tak jak Bruno, próbował zasnąć z kolanami pod brodą i kotem na brzuchu. Gdy Lucy wtuliła się w jego bok, cicho mrucząc, na chwilę nawet uwierzył, że ten mały zwierzak próbuje mu pomóc odpocząć. Ale sen, jak to sen, nigdy nie trwał długo w takich warunkach.

Bruno przeciągnął się i spojrzał na zegar na ścianie – 6:15. Nie miał wyboru, musiał wstać. Światło poranka wpadało przez okno, zapowiadając kolejny dzień pełen pracy. Westchnął ciężko, przecierając twarz dłonią, jakby próbował zetrzeć z niej resztki snu, który i tak nigdy nie przyszedł w pełni.

Myśli szybko wróciły do wczorajszej nocy. Mela. Wciąż nie potrafił się nadziwić, jak intensywnie to wszystko na niego wpłynęło. Przecież widzieli się dopiero drugi raz w życiu. Jak to możliwe, że zaledwie kilka słów i spojrzeń wystarczyło, żeby coś w nim zaczęło drgać? Przesunął dłonią po karku, próbując złagodzić napięcie. Już dawno nic podobnego nie poczuł. A przecież chodziło tylko o kota... Prawda?

Mela siedziała do późna w klinice, choć od samego początku było widać, że walczy z myślami. Kiedy zegar wskazał 1:00 w nocy, przypomniała sobie o porannym firmowym callu, który miała już za kilka godzin. Westchnęła ciężko, żegnając się z Lucy, której ciche mruczenie miało coś uspokajającego. Głaszcząc kotkę, Mela z bólem serca wstała, ale zanim opuściła klinikę, odwróciła się jeszcze w stronę Bruna, jakby walczyła ze sobą. I wtedy, nieco skrępowana, zapytała:

– Bruno, wiem, że Lucy jest w dobrych rękach, ale... czy moglibyśmy wymienić się numerami? Może mógłbyś od czasu do czasu wysłać mi wiadomość? Albo zdjęcie? Tak dla spokoju... Będę się wtedy mniej martwić.

Bruno uśmiechnął się pod nosem, widząc jej zakłopotanie, ale odpowiedział z całą swoją serdecznością:

– Jasne, żaden problem. Też bym się martwił na twoim miejscu.

Mela uśmiechnęła się delikatnie, choć w środku czuła, jak coś w niej się przewraca. Co się z nią działo? Owszem, Bruno był przystojny – to nie ulegało wątpliwości – ale przecież widziała go dopiero drugi raz. Serce zaczęło jej bić szybciej, a gorąco rozlało się po ciele. O nie, nie teraz – pomyślała, czując, że jej policzki zaczynają się czerwienić. Chciała to ukryć, ale było już za późno.

Bruno musiał to zauważyć, bo jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, jakby czerpał satysfakcję z tego, że tak łatwo udało mu się ją wytrącić z równowagi.

– W takim razie... – powiedział, wyciągając telefon. – Wymieńmy się numerami.

Szybko zapisali swoje kontakty, a Mela poczuła, że mimo wszystko, cieszy się z tego momentu. Było w tym coś intymnego, nawet jeśli miało chodzić tylko o kota.

– Obiecuję, że Lucy dostanie cały album zdjęć – dodał Bruno z uśmiechem, kiedy Mela zamykała za sobą drzwi kliniki.

Gdy była już na zewnątrz, jej telefon zawibrował. Pierwsza wiadomość. Otworzyła ją niemal natychmiast, a na ekranie pojawiło się zdjęcie Lucy, wtulonej w sofę, na której Bruno jeszcze chwilę temu siedział. Wiadomość brzmiała:

Jeszcze śpi, chyba mnie wygryzła z mojego legowiska. Ale nie martw się, jest pod dobrą opieką 😉

Na twarzy Meli pojawił się uśmiech. Czuła ciepło rozlewające się po jej ciele, a motylki w brzuchu, których nie spodziewałaby się po sobie, zaczęły tańczyć, jakby tylko czekały na pretekst. Przebiegła kciukiem po ekranie telefonu, i czekając na przyjazd taksówki, odpisała:

Spotkamy się na moście miłości [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz