Rozdział XXV

7 2 0
                                    


Janek usiadł ciężko na kanapie, z której Bruno ledwo się podniósł, by otworzyć drzwi. Chaos w salonie wydawał się wręcz namacalny – rozrzucone papiery, resztki jedzenia na talerzu obok kanapy, pusta butelka po winie. Bruno opadł obok niego, wsparł łokcie na kolanach i potarł twarz dłońmi, jakby chciał zetrzeć z siebie całe zmęczenie świata.

– No i? – rzucił w końcu z rezygnacją. – Po co tu przyszedłeś?

Janek spojrzał na niego uważnie. – Bo nie mogę patrzeć, jak się staczasz, stary.

– Staczam się? – Bruno parsknął gorzko. – Dzięki, terapeuta mi tego jeszcze nie powiedział.

– Nie jestem twoim terapeutą, Bruno – odparł Janek, zrywając kurtkę z oparcia krzesła i rzucając ją w kąt. – Jestem twoim kumplem, a kumple mają prawo powiedzieć ci w twarz, że wyglądasz jak wrak człowieka, kiedy tak właśnie wyglądasz.

Bruno wyprostował się, wzdychając. – Super. Czyli kolejny mądrala, który chce mi powiedzieć, co robię źle. Może jeszcze powiedz, że to wszystko moja wina?

– Nie o to chodzi – odparł Janek spokojnie. – Chodzi o to, że siedzisz tu sam, zamknięty, wyżerając sobie wnętrzności, zamiast... zamiast coś zrobić.

– A co mam niby zrobić?! – Bruno podniósł głos, zrywając się na równe nogi. – Powiedz mi, co mam zrobić, bo naprawdę nie wiem!

Janek zmrużył oczy, przyglądając mu się uważnie. – Co masz na myśli?

Bruno zaśmiał się nerwowo, kręcąc głową. – To, że ona sama nie wie, kim jest. Czasami mam wrażenie, że to nie jest ta sama dziewczyna, którą znałem. Moja Melka, którą kochałem. W jednej chwili jest Mela, zamknięta, zimna, a w następnej... Melka wraca, ale tylko na chwilę. Jak mam... – zaciął się, zaciskając pięści. – Jak mam kochać kogoś, kto nie wie, kim chce być?

– Może właśnie na tym to polega – odpowiedział Janek cicho.

Bruno spojrzał na niego, z frustracją błyskającą w oczach. – Na czym? Na tym, żeby ciągle zgadywać? Zastanawiać się, czy dziś będę rozmawiał z Melą, czy z Amelią?

Janek westchnął ciężko. – Na tym, żeby kochać ją całą, nawet jeśli to oznacza zaakceptowanie tego, że jest rozdarta.

– A co, jeśli ja nie potrafię? – Bruno opadł z powrotem na kanapę, chowając twarz w dłoniach. – Co, jeśli nie dam rady?

Janek chwilę milczał, dając mu przestrzeń na wyrzucenie z siebie wszystkiego. W końcu wstał, podszedł do kuchni i wyjął z szafki dwie szklanki. Napełnił je wodą, wrócił do salonu i postawił jedną przed Brunem.

– Masz. Wypij.

Bruno uniósł głowę, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Serio?

– Tak, serio. Zaczniemy od podstaw. Nawodnienie, a potem naprawianie twojego życia.

Bruno parsknął śmiechem, ale sięgnął po szklankę. – Dobra, mów dalej, mądralo.

Janek zajął miejsce na kanapie, wyraźnie bardziej rozluźniony. – Posłuchaj, wiem, że to cię boli. Wiem, że masz żal do niej, do siebie, do świata. Ale nie możesz pozwolić, żeby ten ból cię zżerał. Jeśli chcesz o nią walczyć, to walcz. Jeśli chcesz ją zostawić, to zostaw. Ale nie rób z siebie męczennika.

Bruno wpatrywał się w niego, a potem potrząsnął głową. – Łatwo ci mówić. Ty nigdy nie kochałeś tak, żeby to cię rozwalało od środka.

– Nie kochałem? – Janek uniósł brew. – Stary, każdy z nas ma swoje piekło. Po prostu nauczyłem się, że czasami trzeba przestać palić się na stosie dla kogoś, kto jeszcze nie wie, czy chce cię uratować.

Spotkamy się na moście miłości [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz