Zerknęłam na Amel i Kimi. Spały, zmęczone całym dniem podróży. Nie miałam serca ich budzić, by poszły ze mną. Mimo że też powinnam iść spać, postanowiłam na własną rękę znaleźć Rico.
Nuciłam pod nosem jakąś melodię, złożoną z zupełnie przypadkowych dźwięków, zapuszczając się coraz dalej, dalej od bezpiecznego namiotu. Wołam głośno, ale pies nie przychodził. Wciąż się obracałam i świeciłam latarką na wszystkie strony, by mieć pewność, że nikt – ani nic – za mną nie idzie. Las ciągnął się w nieskończoność, niemal idealnie równe rzędy sosen przynajmniej chroniły mnie przed zabłądzeniem. Gdybym szła tamtędy za dnia, las ten pewnie wydawałby mi się bardzo monotonny. Jednak w tamtym momencie każdy szmer, każda pękająca gałązka wywoływały we mnie palpitacje serca. Postanowiłam nieco przyspieszyć kroku i nieoczekiwanie weszłam w dość sporą pajęczynę. Zaczęłam odrywać ją sobie z twarzy, myśląc z obrzydzeniem o tym, jak bardzo nienawidzę pająków. Kiedy wreszcie udało mi się z nią uporać, zauważyłam w niewielkiej odległości przed sobą parę błyszczących oczu.
Stanęłam jak wryta, mocno ścisnęłam swoje jedyne źródło światła. Coś na mnie patrzyło. Wyobraziłam sobie, jak zaczyna iść w moją stronę, rzuca mi się do gardła i rozrywa na strzępy.
Gdybym była bohaterką horroru, w tamtym momencie trzymana przeze mnie latarka na pewno zaczęłaby migać i wreszcie zgasłaby całowicie. Ta jednak na szczęście świeciła mocno, pozwalając mi nie zwariować ze strachu. Gdybym zobaczyła to coś w całości, bałabym się mniej. Gdyby tylko zrobiło parę kroków do przodu, weszło w strumień światła...
Dokładnie w chwili, gdy o tym pomyślałam, oczy zniknęły.
– Rico! – zawołałam po raz kolejny, licząc na to, że uratuje mnie on przed czającą się w mroku bestią.
I wtedy oczy pojawiły się znowu, tym razem znacznie bliżej. Zupełnie jakby ta istota zareagowała na moje wołanie. Jakby...
– Rico, to ty?
Instynkt podpowiedział mi, że to był on. Każdy właściciel go ma, każdy umie rozpoznać swoje zwierzę, nawet jeśli go nie widzi.
– Jezu, Ricuś, tak się wystraszyłam! Chodź tutaj, chodź – podrapałam go za uszkiem, złapałam za szyję, potarmosiłam futro. – Nie możesz tak uciekać! Zobaczyłeś jakąś sarnę czy co?
Chwyciłam ciągnącą się za nim smycz i podniosłam ją do góry. Była dziwnie wilgotna, jakby wysmarowana jakąś maścią. I urwana. Ten gruby, brązowy sznurek, który mieliśmy już parę dobrych lat, był urwany gdzieś w 3/4 długości.
– Jak ty to zrobiłeś? – spytałam z nieukrywanym zdziwieniem.
Poświeciłam latarką dookoła po raz kolejny i dostrzegłem przed nami sporej wielkości dziurę, bardzo stromy wąwóz leśny, który musiał uniemożliwić Ricusiowi dalszą pogoń. Podeszłam bliżej. W głębi doliny płynął strumyk, niezbyt szeroki, prawdopodobnie zasilający jezioro. Drzewa po obu stronach rosły w dużych odstępach od siebie, więc wpadało tam nieco więcej światła.
Na niebie wciąż było widać księżyc. Uspokojona tym, że mój pies się znalazł, zgasiłam latarkę, by móc pooglądać gwiazdy. Usiadłam nad brzegiem wąwozu i zamrugałam parę razy, by przyzwyczaić wzrok do ciemności. Wtedy coś zobaczyłam.
Było białe, siedziało skulone nad strumykiem i wydawało takie dźwięki, jakby z niego piło. Pomyślałam, że to zwierzę, ale szybko odrzuciłam tę myśl. W polskich lasach nie żyły tak duże stworzenia o białym umaszczeniu. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to sowa. Ale to nie był ptak. Na pewno nie.
Istota w dole wąwozu zaczęła się poruszać, a ja nieświadomie wstrzymałam oddech. Początkowo skulona, podniosła głowę i wysunęła do przodu koszmarnie chudą rękę. Przy każdym ruchu jej ciało wydawało drażniący dla ucha, obrzydliwy dźwięk strzelających kości. To coś, to przerażające coś miało kształt człowieka, wychudzonego na śmierć i pokrzywionego, jakby całe życie trzymanego w zbyt małej klatce. Zaczęło iść powoli w dół rzeki. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby cokolwiek przemieszczało się w podobny sposób. Raz rozpoczynało krok od ręki, raz od nogi, zupełnie jakby nie miało znaczenia, którą kończynę wystawi pierwszą. I bezustannie docierał do mnie ten sam trzask, mrożący krew w żyłach trzask kości.
Moje lodowate ze strachu dłonie zaczęły wreszcie drżeć, wciąż kurczowo ściskając wyłączoną latarkę. Nie śmiałam jej zapalić, nie śmiałam się poruszyć, wodziłam tylko wzrokiem za tym ponurym, człekokształtnym czymś, nie chcąc stracić go z pola widzenia. Denerwowałam się, kiedy łzy zamazywały mi obraz. Musiałam go obserwować.
Rico poruszył się niespokojnie i zapiszczał, zanim zdążyłam złapać go za pysk. Istota odwróciła się do tyłu i spojrzała na nas. Widziałam to, choć z daleka nie mogłam dostrzec jej oczu.
Czy w ogóle jakieś miała?
Zamiast stamtąd uciekać, z jakiegoś powodu, pomyślałam o tym, by zejść do wąwozu, podejść do tego potwora i go dotknąć. Dotknąć.
Las przeszył mój niespodziewany okrzyk, kiedy poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu.

CZYTASZ
Kto tu mieszka?
Mystery / ThrillerGrupa przyjaciółek, która bada opuszczone domy i to, co się w nich kryje. A przy tym bada tajemnice ludzkich zwłok, ludzkich lęków i ludzkich uczuć. Książka jest o prawdziwych osobach. I niektórych prawdziwych wydarzeniach. (Tytuł ulegnie zmianie)