Rozdział 3

1.1K 169 80
                                    

Śmiałam się, a dopóki nie zabrakło mi powietrza, łapałam ogromne hausty życiodajnego gazu. Próbowałam unormować swój oddech, który z powodu małej ilości tlenu i dużej dawki śmiechu przyśpieszył.

Chłopak wyglądał na zdezorientowanego moim stanem, o czym świadczyły zmarszczone brwi i usta kształtem przypominające literę o.

- Wszystko w porządku?

- W jak najlepszym - odpowiedziałam z uśmiechem.

- Z czego się śmiałaś? - chłopak drążył temat. Chciałam mu wyjaśnić, ale zamiast słów z moich ust zaczął wydobywać się śmiech. Chłopak wyglądał na całkowicie zdziwionego. No tak, ja i moja "normalność". Uspokojenie się zajęło mi parę minut, chciałam coś powiedzieć, ale przerwał mi męski głos dobiegający z samochodu:

- Cal! Idioto, coś cię zjadło?!

- Spokojnie, Lukey, nie tylko my mamy dziwne poczucie humoru - powiedział chłopak o imieniu Cal. Na jego słowa ponownie parsknęłam śmiechem. Super, pewnie ma mnie teraz za naćpaną albo nienormalną... Ale co ja się przejmuję, i tak pewnie się już nie zobaczymy. Nie moja wina, że akurat mnie poprosił o pomoc. A propos McDonalda - chyba powinnam mu wskazać drogę.

- Jedź prosto kilometr, później w lewo i na skrzyżowaniu znowu w lewo, po piętnastu  minutach powinieneś być na miejscu - dałam mu wskazówki.

- Ale co? - chłopak cały czas się na mnie patrzył i zdawał się mnie nie słuchać. Kurczę, a jeśli on jest naprawdę pedofilem i w tej chwili powinnam uciekać?

- No droga do McDonalda - wyjaśniłam.

- A no tak, możesz powtórzyć jeszcze raz?- poprosił.

- Jasne, jedź prosto, potem w lewo i później znowu w lewo, po piętnastu minutach powinieneś być na miejscu.

- Dzięki, ratujesz mi życie. Głodny Luke to wkurwiony Luke - przyjaźnie się uśmiechnął, co odwzajemniłam. Chciałam coś dodać, ale przerwał mi mój telefon. 

Z tylnej kieszeni wyjęłam wibrujące urządzenie i odebrałam - dzwonił Luther. Posłałam brunetowi przepraszające spojrzenie, ponieważ wiedziałam, że ta rozmowa będzie się dłużyć, na co Cal skinął głową i wyszeptał ciche "dziękuję".

- Hej, idioto - odezwałam się pierwsza.

- Cześć, Izzy - syknął z dezaprobatą, byłam pewna, że w tamtym momencie kręcił głową.

- Po co dzwonisz?  Widzieliśmy się dziesięć minut temu - powiedziałam  znudzona.

- Dziewczyno, to było godzinę temu, jest dwudziesta druga.

Oderwałam telefon od ucha i rozejrzałam się naokoło - faktycznie, było praktycznie ciemno. Jedyne i znikome światło dawały latarnie, ustawione w dosyć dużej odległości od siebie. Przerażona spojrzałam na wyświetlacz - dwudziesta druga cztery. To moje cudowne poczucie czasu. Ponownie przyłożyłam urządzenie do ucha i usłyszałam krzyki przyjaciela:

- Iz, jesteś tam?! Odezwij się!

- Spokojnie, żyję, straciłam tylko poczucie czasu - wyjaśniłam.

- Okej, chyba że tak - głos chłopaka brzmiał spokojniej.

- To jak, co tym razem się stało? - powtórzyłam pytanie, które padło na początku rozmowy.

- Jestem w czarnej dupie, Izzy, ratuj. - Lut, wydawał się przejęty. Pierwszy raz go takiego słyszałam, wiedziałam, że ta konwersacja zajmie mi trochę więcej czasu, więc przysiadłam na kamieniu, kompletnie nie zwracając uwagi na świat wokół mnie.

- Spokojnie, Luthy - zmitygowałam chłopaka. - Powiedz, o co chodzi, bo się pogubiłam. - Starałam się ułożyć wszystko w jedną całość.

- Chodzi o Emily, chciałbym coś jej kupić na urodziny i kompletnie nie wiem, co!

No tak, Emily. Przy niej brunet traci głowę. Przyjaciółmi jesteśmy już długo, ale chłopak stwierdził, że byliby dobrą parą, więc od trzech miesięcy stara się o jej względy, a ja mu cierpliwie doradzam.

- Nie wiem, kup jej coś romantycznego, bukiet albo coś... - Trudno mi się przyznać, ale ja też nie miałam pomysłu.

- Taa... Bukiet i może jeszcze napis: Niech spoczywa w pokoju albo pamięć jest droższa od słów?

No tak, zapomniałam o jego podejściu do kwiatków.

- To kompletnie nie nie mam pomysłu - odpowiedziałam zawiedziona.

- Niech jej kupi dwumetrowego misia - usłyszałam głos nad moją głową. Zdałam sobie sprawę z obecności ciemnookiego dopiero teraz. Myślałam, że odjechał - widocznie się pomyliłam. Jednak jego pomysł wydawał się sensowny, więc powtórzyłam go Lutowi.

- Kup jej misia. - Ze słuchawki usłyszałam parsknięcie. - Ale nie takiego zwykłego, tylko dwumetrowego.

Tym razem usłyszałam pisk radości. Uśmiechnęłam się na ten dźwięk.

- Kochanie, jesteś wielka, kocham cię - mówił podekscytowany. - Jestem ci winny dużą colę i czekoladę.

Tak, brunet zdecydowanie wiedział, jak się odwdzięczyć.

- Cieszę się, że mogłam pomóc - zaświergotałam do słuchawki.

- Dobra, muszę kończyć, eBay czeka.

- Pa, Romeo - powiedziałam radosna. Rozłączyłam się, wstałam z niewygodnego siedziska i omiotłam ulicę wzrokiem w poszukiwaniu - jak mniemam - Cala, jednak nigdzie go nie zobaczyłam, tak samo, jak samochodu, którym przyjechali. Czyli odjechali... Wzruszyłam ramionami na ten fakt. Otrzepałam spodnie i ruszyłam do domu. Z zadowoleniem na twarzy pokonywałam kolejne metry drogi, wzrokiem podążając za linią drzew, która kołysała się na wietrze, zupełnie jakby tańczyła w rytm muzyki.  

***

Właśnie przeglądałam książki na regale w moim pokoju, poszukując jakiejś nowej pozycji, która nie miała szansy trafić w moje żądne słów ręce. Nie miałam zbyt dużego wyboru. Mimo setek książek, nie mogłam znaleźć żadnej nowej publikacji. Po długich poszukiwaniach trzymałam w rękach idealną sztukę. Nosiła tytuł: Pandemonium, dostałam ją chyba na urodziny. Opis wydawał się niezwykle pasjonujący:
"Czy można pokochać największego wroga?

Lena żyje w świecie, w którym [miłość] uznano za niebezpieczną chorobę, a ludzie poddawani są zabiegowi, po którym już nigdy nie będą mogli kochać. Tuż przed operacją dziewczyna zakochuje się w Aleksie. Ich wspólna ucieczka kończy się tragicznie... Wśród dymu i płomieni Lena widzi twarz ukochanego po raz ostatni.

Zrozpaczona przystępuje do ruchu oporu, by walczyć o wolność i [miłość]. Na jej drodze staje tajemniczy Julian."

Zeszłam na dół, aby usadowić się wygodnie w salonie i pogrążyć w lekturze, po drodze gasząc światła.

***

W momencie, gdy Lena opowiada o tym, jak wydostawała się z lasu, wczułam się niezwykle. Byłam w jej skórze, czułam każde ugryzienie wszechobecnego robactwa, próbowałam się wydostać z plątaniny liści. Atmosfera panująca w pomieszczeniu wzmagała to uczucie. Świeczki o zapachu cynamonu postawione na dębowym stoliku i klasyczna muzyka w tle.

Niestety, ktoś mi przeszkodził - z góry usłyszałam dźwięk otwieranego okna. Przestraszyłam się, jednak po chwili dźwięk ucichł. Pomyślałam, że to wiatr, a ja niepotrzebnie histeryzuję. Niestety, odgłos tłuczonego szkła rozwiał wszelakie wątpliwości. Ktoś był w moim pokoju. Poszłam do kuchni, aby znaleźć ewentualną broń - mój wybór padł na dużą teflonową patelnię. Chwyciłam ją w obie dłonie i ruszyłam w stronę schodów. Kimkolwiek jest włamywacz, niech się strzeże - Izzy i niebezpieczna patelnia nadchodzą...

----
A więc rozdział jak rozdział, kompletnie nie wiem czy dobry czy zły. Licze na wasze komentarze, może one mi pomogą. Haha a tak serio mówcie co myślicie.
Kocham xx


Start Screaming |5sos| [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz