Rozdział 10

963 136 37
                                    

Ostatecznie nie powiedziałam Em, o tym, że mam bilety. Jak się okazało, koncert będzie w piątek - dzień urodzin szatynki, a że nie miałam prezentu, takie dwa skrawki papieru okazały się idealne. Jeszcze zorganizujemy imprezę z Luthem i dziewczyna będzie miała idealne uczczenie siedemnastki. Była młodsza od nas o rok, ale i tak mieliśmy tę dziwną przyjacielską więź (znaczy ja, bo Lut potajemnie się w niej zakochał). Leniwym ruchem ręki sprawdziłam godzinę w telefonie.

Jedenasta osiem. Chcąc nie chcąc, musiałam się podnieść i doprowadzić do porządku, jednak łóżko wydawało mi się dziwnie wygodne, więc w myślach obliczałam dodatkowe minuty, które mogę w nim spędzić. Z bólem serca stwierdziłam, że jeżeli chcę dotrzeć do schroniska na trzynastą, muszę się pośpieszyć. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i położyłam stopę na zimnej podłodze. Nigdy nie lubiłam zimna, więc cieszyłam się, że mieszkam akurat w Australii. Wstałam z ostoi spokoju i podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam szary t-shirt i zwykłe czarne bermudy. Szybko się przebrałam i ruszyłam do łazienki. Wykonałam poranną toaletę i spięłam włosy w wysoką kitkę. Gdy usłyszałam miauczenie,
pobiegłam do kuchni. Na lodówce stał Kevin, który - przestraszony - wpatrywał się we mnie.

Czasami uważam, że ten kot jest głupszy ode mnie. Wzięłam taboret i pomogłam stanąć mu na podłodze. Szczęśliwa z tego, że mi się nic nie stało, włączyłam ekspres do kawy i kiedy w pomieszczeniu rozniósł się cudowny palony aromat, zrobiłam sobie płatki. Gdy skończyłam się rozkoszować cudownymi cynamonowymi gwiazdkami, wlałam sobie kawę do kubka w różowe misie. Znudzona usiadłam na fotelu i włączyłam telewizję.

***

Zmierzałam w stronę przystanku autobusowego. Schronisko było oddalone od mojego domu o cztery i pół kilometra, więc jeśli chciałam zdążyć ,musiałam jechać autobusem. Na przystanku, było już parę osób, między innymi: starsze panie i parę uczniów podstawówki. Po pięciominutowym oczekiwaniu, niebiesko-żółty pojazd się pojawił i - grzecznie czekając na swoją kolej - wsiadłam.

Podróż minęła szybko i po parunastu minutach byłam na miejscu. Wyciągnęłam słuchawki z uszu i skierowałam się w stronę ogromnego budynku z napisem Bulldog. Z lekkim wahaniem przekroczyłam próg tego miejsca. Moim oczom ukazał się wielki hol, w którym znajdowały się drzwi do schowków i biura.

Na przeciwko mnie były wielkie metalowe drzwi, za którymi znajdowały się wybiegi dla zwierząt. Zdecydowałam najpierw, że przywitam się z panem Friddleyem, więc zapukałam do pierwszych drewnianych drzwi i po usłyszeniu "proszę", weszłam do środka. Za biurkiem siedział posiwiały już mężczyna, a na przeciwko niego młody chłopak o oliwkowej cerze i ciemnych włosach, uśmiechający się promiennie.

- Izzy, już przyszłaś. - Starszy pan się uśmiechnął.

- Tak, dzień dobry.

- Dzień dobry, dziecko. Jak samopoczucie?

- Nie narzekam, ostatnio jest naprawdę dobrze, a u pana? - zapytałam uprzejmie.

- Ja też dobrze, tylko moja żona... niestety... - zaciął się, a ja go przytuliłam. Starszy pan od zawsze był dla mnie jak trzeci dziadek.

- Tak, wiem, ale myślę, że pani Vannda jest na tyle silna, że wyjdzie z tego - powiedziałam pocieszająco.

- Tak, ja też... - wymamrotał. - Jeszcze raz dziękuje, ja muszę jechać do szpitala, a ktoś musi pokazać wszystko Raynowi. - Skinął głową na bruneta, na co chłopak się uśmiechnął i mi pomachał. Prychnęłam po cichu, ale zamaskowałam to kaszlem.

- Wie pan, że zawsze może na mnie liczyć. Jest ktoś jeszcze czy tylko my? - zapytałam, odsuwając się od pana Friddley'a.

- Tak, skarbie, Ivonca jest gdzieś w hali. Na szafce jest rozpiska, wyjaśnisz mu wszystko, ja niestety muszę lecieć - odparł i podszedł do biurka, zabierając teczkę.

- Tak, jasne.

- To ja zmykam, przyjadę za dwie godziny. - Przytulił mnie i wyszedł.

- Do widzenia! - krzyknęłam równocześnie z Raynem i się zaśmiałam.Znudzona usiadłam na fotelu i przyjrzałam się brunetowi. Włosy opadające na jedną stronę czoła, szare oczy i średniej wielkości wargi oraz widoczne kości policzkowe. Chłopak wstał i wyciągnął ku mnie rękę.

- Rayn - powiedział. - Ale wolę Rike.

- Izzy - zaśmiałam się i uścisnęłam jego dłoń. - To ty jesteś tym, który zaszedł za skórę mojemu ojcu? - uniosłam brew.

- We własnej osobie. - Ukłonił się. - Czekaj. Pan Matthews to twój ojcec?

- Tak - jestem owocem jego miłości do mamy, z tego, co mi wiadomo - zaśmiałam się.

- Wow, to on ma taką fajną córkę? - zapytał.

- Tak, wiem, że jestem fajna i... skromna - dodałam po chwili namysłu.

- Tak, te słowa idealnie cię opisują. - Uśmiechnął się.

- Mogę wiedzieć, po co malowałeś to graffiti?

- Chciałem zostawić coś po sobie w tej szkole. Niedługo mnie już tu nie będzie i jakoś tak smutno - powiedział z uśmiechem.

- Przecież będziesz chodził tam jeszcze rok. - Zmarszczyłam brwi, bo rok szkolny dopiero się zaczął.

- Nie, nie będę. Nadrabiam miesiące z końca tamtego roku. Miałem... problemy zdrowotne i nie chodziłem do szkoły.

- Czyli jesteś w moim wieku?

- Na to wychodzi. Chyba musimy zacząć coś robić - uśmiechnął się.

- Tak, powinniśmy... - Wstałam z fotela i sięgnęłam do rozpiski na szafce. Wszystko napisane w punktach, których łącznie było dziesięć. Przeczytałam na głos pierwszy:
- Zamiatanie w kojcu dla kotów.

- To gdzie są miotły?

Zapowiadają się długie dwie godziny.

Hej!
Mam rozdział... Krótki, ale zawsze coś. Myślę nad zmianą tytułu. Proszę o gwiazdki i komentarze.

Start Screaming |5sos| [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz