Rozdział 6

855 78 23
                                    

Taki rozdziałek, pełen dialogów :-D zapraszam do czytania :***

Trwa głucha cisza. Nawet leśne zwierzęta zamilkły, z obawą czekając na to, co ma nastąpić. W powietrzu czuć zapach strachu. Wszyscy już wiedzą. Wiedzą, co się zaraz stanie, ale nie wiedzą dlaczego. Dlaczego właśnie oni? Czymże zasłużyli sobie na ten straszny los? W dość małej wiosce nie widać nikogo, a to dlatego, że maleńkie chałupki są po brzegi wypełnione ludźmi. Nikt nic nie mówi. Przerażenie wypełnia ich na wskroś. Dzieci, którym przysługuje jeszcze prawo niezachowywania ciszy i dokonywania drobnych, rozrabiackich czynów, siedzą wtulone w piersi matek. One przytulają je, mocno ściskając powieki, próbując powstrzymać łzy, które wkradają im się na policzki. Mężczyźni z wioski trwają w oczekiwaniu. Każdy z nich stoi za drzwiami swego domu, trzymając w rękach to, co udało mu się zdobyć, aby móc się bronić. Kamienie, kołki, widły, a tylko ci bogatsi dzierżyli prawdziwych ostrz. Nikt jednak nie liczył na uczciwą walkę. Nie dane im było wytrwać i dobrze o tym wiedzieli. Ze smutkiem patrzyli na swoich potomków, myśląc nad tym, jak krótki miał być ich żywot. Czymże te biedne istoty zasłużyły sobie na taki los? Ale koniec rozmyślań, koniec ciszy. Słychać już maszerujących żołnierzy. Oddział, czy może armia? Huk ich marszu wydaje się nie mieć końca. Starcy, kobiety i dzieci przełykają śliny, wylewając rzewne łzy. Nagle zapada cisza. Co to? Poszli sobie? Nie. To nie miało być tak proste. Nie mogło takie być. Słychać tylko przestraszone oddechy mieszkańców, którzy mimo strasznej pozycji, wciąż pielęgnują w sobie iskierkę nadziei. Wdech, wydech i od nowa. Ktoś pociąga nosem, ktoś pociesza osobę obok niego. Ale to już nie ważne. Ziemią wstrząsa potężny grzmot, gwałtowny niczym fale na morzu. Część starej, jednak nadal pięknej, ogromnej świątyni wybucha. Chluba wsi została zniszczona, ale to też już nie jest ważne. Jakby wyćwiczonym ruchem wszystkie drzwi prowadzące do małych chat otwierają się. Przez otwór wpada fala żołnierzy, której nie straszni waleczni mieszkańcy. Wszędzie słychać krzyki. Szkarłatna ciecz płynie po ziemi, wywracając uciekających ludzi. Nie mogą jednak nic zrobić. Mężczyźni są rozdzielani od żon. Matki, od dzieci. Panuje zamęt, wrzask, wrzawa. Słychać piski kobiet, które gwałcone są właśnie za wioską. Nie ma litości. Człowiekiem gardzi człowiek. Kilku z podłych najeźdźców wchodzi do zniszczonej świątyni. Wywlekają z niej ciemnowłosą, piękną kobietę, ubraną w czerwoną suknię, która krzycząc i kopiąc, nie daje się pojmać. Jednak i to na nic. Wszystko stracone. Nie ma ratunku. To koniec.

***

-Nie za uszy!- krzyknął Elentar, krzywiąc się z bólu i próbując wyrwać matce, jednak ta trzymała zarówno syna, jak i męża w stalowym uścisku, ciągnąc obu za spiczaste uszy.

-Miriel, przestań!- warknął Legolas, przeciwstawiając się żonie, starając się dotrzeć do oranżerii.

-Nie wyrywajcie się, to nie będzie bolało- zaśmiała się kobieta, nadal ciągnąc ich jak najdalej od Daenerys i Mirgila. Kto by pomyślał, że w tej szczupłej istotce jest tyle siły.

-Zabiję go, jak tylko dostanę go w ręce- powiedział król zimno, na co Miriel tylko zachichotała cicho. Doszli, albo raczej dowlekli się do głównego korytarza. Elfowie, którzy ich mijali, ze zdziwieniem przyglądali się, jak ich władca i książę idą, trzymani przez królową za uszy. Ona jednak nie zwracała na to uwagi, w przeciwieństwie do pozostałych członków rodziny królewskiej. Oboje byli tak czerwoni ze wstydu, że przypominali twarz Gimliego, po kilkunastu wypitych, naprawdę mocnych trunkach. W końcu pogodzili się ze swym losem, nie próbując wyrywać. Miriel widząc to, na reszcie ich puściła.

-Jeśli któryś z was spróbuje tam pobiec, to zamiast tego powieszę go za uszy na tarasie- ostrzegła wesołym głosem. Legolas z synem tylko westchnęli głośno. Wiedzieli, że ta kobieta jest do tego zdolna.

Supernatural: blood and love (4)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz