Rozdział 22

487 48 7
                                    

Fiołkowe oczy zabłyszczały, gdy spojrzenie kobiety poleciało ku górze, by zatrzymać się na sylwetce młodego elfa. Oprócz tego nie poruszyła się ani o milimetr. Dostała już jedno ostrzeżenie, dlatego nie mogła pozwolić na swą kolejną bezmyślną niesubordynacje.

Mężczyzna stojący na czele złotego zgromadzenia zrobił kilka kroków do przodu, aby następnie ściągnąć ozdobny hełm, ochraniający jego głowę. Blask dostojnej postawy zdawał się oślepiać, a srebrzysta poświata, w której był skąpany, dodawała mu majestatyczności.

Uniósł lekko brodę, wpatrując się w przeciwników z godnością. Mimo iż wiedział, że to starcie nie dla każdego skończy się dobrze, nie okazywał strachu. Po przeżytych erach tego i innego świata nie obawiał się już chyba niczego.

Z jakby rozbawieniem patrzył, jak tytani przebierają nogami, trzymając dłonie kurczowo zaciśnięte na zardzewiałych ostrzach.

Manwë jednak nie wahał się, oderwać od nich wzroku, widząc, że ich tchórzliwe czyny nie zwiastują rychłego rozpoczęcia walki. Spojrzał na Elentara i skinął mu głową.

-Nie zadręczaj się- rzekł z zimną powagą, lecz czającą się też łagodnością- los stwarza ścieżki, budujące nasze życie. Przeznaczenie przeznaczeniem, ale to czyny teraźniejszości są naszą przyszłością. Teraz odejdź, albowiem twoja rola w tych wydarzeniach uległa już spełnieniu.

Książę pokiwał głową w skupieniu i uśmiechając się lekko do matki, odwrócił się na pięcie, aby następnie pobiec za uciekającym Gordbagiem.

Mąż Vardy na powrót przeniósł wzrok na spłoszone sylwetki tytanów.

-Będziecie żałować, że was uwolniono- warknął, a widząc, iż jedna z dziwnych istot podniosła z ziemi złoty łuk i zaczęła w niego mierzyć, zamachnął się mieczem, który dzierżył w dłoniach i wypuściwszy go, z satysfakcją patrzył na zdziwienie, malujące się na twarzach przeciwników. Legendarna broń Epirusa rozpłynęła się w powietrzu, gdy świetliste ostrze uderzyło w nią.

Miriel w chwili napiętego oczekiwania dokładnie przyglądała się wrogim sylwetkom. Szukała ich słabych i mocnych punktów. Widziała ruchy mocnych mięśni, pod szarą skórą. Zdawała sobie sprawę, że będą trudnymi przeciwnikami, a znaczna przewaga liczebna również nie dawała powodów do radości.

Na dalsze rozmysły jednak zbrakło czasu, albowiem Manwë odezwał się po raz ostatni i zagrzewając swych sojuszników do walki, rozpoczął bitwę.

Elfka wyciągnęła ze srebrnej pochwy swe ulubione sztylety i przyjmując odpowiednią postawę, zacisnęła usta w wąską kreskę. Tytani przemieszczali się z tak niesamowitą prędkością, iż dla zwykłego wzroku wydawaliby się tylko szarą smugą. Valarowie jednak wcale nie ujmowali im kroku.

Miriel okręciła się wokół własnej osi, jednocześnie cofając się o krok. Broń wroga minęła ją o włos, lecz mimo to nie czuła się zdenerwowana. Zacisnęła dłonie na rękojeściach sztyletów do tego stopnia, że aż zbielały jej knykcie, po czym zamachnęła się srebrzystym ostrzem. Zwinny przeciwnik uchylił się jednak przed ciosem królowej. Jakże ogromne było jego zdziwienie, gdy trzy cienkie, ostro zakończone pręty przebiły jego klatkę piersiową. Oddech ugrzązł mu w gardle, a z ust zaczęła lecieć rażąco czerwona krew.

-Ten był mój- warknęła Miriel z udawanym wyrzutem w głosie, jednocześnie piorunując wzrokiem dumnego z siebie Ulmo.

-Kto pierwszy ten lepszy- odparł Król Morza, wyciągając swój trójząb z ciała martwego wroga i uśmiechając się zwycięsko do elfki.

Kobieta przewróciła oczami, po czym w mgnieniu oka zamachnęła się i rzuciła sztyletami trzymanymi w dłoniach. Ostrza poleciały wprost ku stojącemu przed nią Valarowi, który w ostatniej chwili zdołał się uchylić.

Supernatural: blood and love (4)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz