1. I didn't come here alone.

4K 138 19
                                    

"Życie pisze przeróżne scenariusze, ale to my decydujemy, jakie będzie ich zakończenie." by me

Sen w pewnym sensie przypomina śmierć. Bezruch i nagły brak zmartwień komponują się z nowymi obrazami, które wirują w naszej duszy, dając swoiste ukojenie lub ukazując odzwierciedlenie naszych największych lęków. Czasem mimo zachowania przytomności lubiła wyobrażać sobie przeróżne historie, lubiła wierzyć, że stają się rzeczywistością, aby jej codzienność zaczęła blaknąć. Pragnęła chociaż raz wyrwać się z objęć szarości i zanurzyć się we fluorescencyjnych barwach jej umysłu. Teraz, patrząc w delikatnie popękany sufit nie widziała pustej bieli, przed jej oczami piętrzyły się puszyste chmury, które niczym nasiona dmuchawca wirowały w tańcu z rześkim, porannym powietrzem. Jej wizja nie była jednak wynikiem marzenia sennego, gdyż księżyc dopiero pojawił się na niebie, a pragnienia ujrzenia wschodu słońca. Zawsze wyobrażała sobie siebie jako dziecko nocy, które wolałoby rozmawiać z jasną kulą, aniżeli z ognistą gwiazdą za dnia. Mimo to, nawet nie lubiła ciemności, gdyż jedynym z czym jej się kojarzyła, była samotność. Próbowała wypełnić ciszę odbijającą się od zimnych, milczących ścian przywołując głos swojej matki, a gdy jej się to udawało, następne obrazy pojawiły się w jej głowie, tym razem przywitała je serdecznie i zaprosiła do środka, aby mogły na dłużej zamieszkać w jej sercu.

Jedenaście lat temu...
" Charleen! Przecież tyle razy powtarzam, że lustro otwieramy tylko na specjalne okazje. - Odparła kobieta stojąca w progu pokoju z rękami podpartymi pod boki.

Mała dziewczynka nawet nie drgnęła i dalej z zainteresowaniem mierzyła brązowymi tęczówkami swoją dosyć okrągłą buzie. Jej ciemne, odrobinę zbyt długie włosy subtelnie okalały jej twarz, kontrastując z bladą cerą. Postać przy wejściu ponownie chciała zabrać głos, aby skarcić pięciolatkę stojącą na krześle, lecz zanim jej się to udało pokój wypełnił dziecięcy szczebiot, który tym razem przybrał smutny ton pełen konsternacji.

Dlaczego nie jestem do was podobna, mamo? zapytała i dopiero wtedy odwróciła w stronę blondynki za nią.

Jej przybrana rodzicielka westchnęła i podeszła do swojej pociechy, aby następnie schować lustro. Jej kolejnym ruchem było wzięcie szatynki na kolana, kiedy usiadła na drewnianym meblu. Czule poprawiła niesforny kosmyk, który wydostał się z jej ciasno upiętego koka.

Pewnego wyjątkowo słonecznego dnia, razem z tatą przygotowywaliśmy posiłek, który mieliśmy zanieść potrzebującym. Nie dane nam było im go dostarczyć, bo przed wyjściem usłyszeliśmy niepewne pukanie do drzwi, kiedy je otworzyłam nie zastałam tam nikogo. Bynajmniej tak mi się zdawało, lecz gdy spojrzałam w dół zobaczyłam pleciony kosz na pranie, a w nim żółty kocyk, pod którym ukryta była drobna istota o prześlicznych, czekoladowych oczach. Był to prezent od losu, a także pewnej Serdecznej, która przed oddaniem swojego dziecka ostatni raz przybrała je w kolory swojej frakcji. powiedziała z delikatnym uśmiechem na ustach. Nie wątp jednak ani przez chwilę w naszą miłość do ciebie. Mimo, że nie byłaś z nami od początku, zajmujesz takie samo miejsce w naszych sercach, jak twoje siostry.

Jej córka słuchała każdego słowa z zaangażowaniem i zapałem, czując jednocześnie niepewność i radość. Niepewność, bo naprawdę pragnęła być częścią ich rodziny, a radość, bo w jej głowie tliła się iskierka nadziei, że może jednak będzie pasowała do innego miejsca niż świat, w którym otaczała ją szarość. A ona naprawdę chciała móc przeglądać się w lustrze."

Dziewczyna zmieniła pozycję, w której leżała, gdyż nagle wydawała się ona niesamowicie niewygodna. Jej wzrok powędrował na srebrną, przetartą klamkę, która przytwierdzona do drewna odgradzała ją od reszty pomieszczeń w znienawidzonym budynku. Odliczała czas, tak jak każdego dnia, mając nadzieję, że tego wieczoru drzwi nie otworzą się, że jej koszmar zostanie ograniczony do sfery snu, a nie zjawi się w jej rzeczywistości. Nie mogła pozbyć się myśli, że śmierć jej matki była dla zmarłej wybawieniem, aniżeli dosłowną utratą oddechu. Mogła pozbyć się zmartwień, bólu i lęku, podczas gdy ona oraz jej rodzina dalej wdychały toksyny. Cztery minuty i dwadzieścia trzy sekundy. Stary zegar tykał doprowadzając ją do szału, do tego stopnia, że miała ochotę wyrzucić go za okno, jednak nie mogła tego zrobić. Tylko dzięki niemu wiedziała, że te cztery minuty minęły, a ona mogła przestać wstrzymywać oddech, a jej ręce mogły przestać drżeć z nerwów. Za dwa dni jej los miał całkowicie, niezaprzeczalnie i po raz pierwszy należeć wyłącznie do niej. Za kilka godzin miała natomiast przystąpić do testu, który powinien wskazać jej nową drogę, a potem mogła po prostu iść. Lewy kącik jej ust lekko uniósł się ku górze, z wizualizacji przyszłości wyrwał ją dźwięk kroków na schodach. Szybko podniosła się z łóżka, wyjęła spod niego plecak i w przypływie emocji bez głębszego zastanowienia otworzyła okno, przez które przedostała się na parapet piętro niżej, z którego z łatwością mogła zejść na odrobinę trawy pod jej domem. Następnie biegiem mijała kolejne, takie same uliczki oraz budynki, ta monotonia często doprowadzała ją do szału. Sama nie wiedziała dokąd się kieruje, w tamtym momencie myślała tylko o tym, aby znaleźć się jak najdalej od ojca. Po kilku minutach jej oczom ukazała się w oddali biegnąca w jej kierunku postać. Była narazie na tyle daleko, że przedstawiała ciemną kropkę, jednak z każdą chwilą stawała się ona wyraźniejsza, przez co Charleen rozpoznała w nim Nieustraszonego. Rozejrzała się wokół starając się ocenić sytuację, jednak w tej okolicy ciężko było o dobrą kryjówkę, postanowiła więc wspiąć się na dach najbliższego budynku. Kiedy jej się to udało, położyła się na brzuchu, chcąc być niemal niewidoczną, a wtedy czarny ślad z oddali uformował się w dobrze zbudowanego, wysokiego mężczyznę, którego oblicze ukryte było pod kapturem. Skierował się od dokładnie do domu, na którego szczycie znajdowała się młoda Altruistka, a następnie bezceremonialnie wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie czy chociażby siląc się, aby zapukać. Dziewczyna miała w planach uciec, kiedy to postać zniknęła we wnętrzu, a ona ponownie dotknęła stopami ziemi. Jednak jej wrodzona ciekawość zwyciężyła i zamiast prędkiego odejścia znalazła się pod oknem przysłuchując się rozmowie osób w środku.

Co tu robisz? zapytał niskim głosem jakiś mężczyzna.

Nie minęło kilka sekund, a potrafiła rozpoznać jego właściciela, którym był nikt inny jak Marcus Eaton. Przez chwilę nie mogła uwierzyć, że miała takiego pecha, aby znaleźć się podczas ucieczki pod domem jednego z przywódców jej frakcji. Cisza jaka ogarnęła wnętrze budynki była tak gęsta, że nawet dziewczynie trudniej udawało się zaczerpnąć powietrze do płuc. Po chwili drugi z głosów wybrzmiał nieco cieplejszą barwą, choć tonem pełnym pretensji ale i dystansu.

Zrobisz z tym co chcesz. odrzekł Nieustraszony Max i Jeanine planują atak na Altruizm.

Z jej ust wydostał się drżący oddech, a serce zabiło trzy razy mocniej, niemal czuła jego łomotanie w gardle, nie klatce piersiowej. Domyśliła się, że mieszkaniec ów domu był tak samo zaskoczony. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, jakoś zareagować na to zatrważające oskarżenie, niespodziewane ostrzeżenie usłyszała kolejne zdanie.

Nie robię tego dla ciebie.

W tym momencie zapomniała, że właśnie znajduje się pod oknem pomieszczenia, w którym znajdowała się dwójka mężczyzn, była tak przejęta tym, co usłyszała, że bez zastanowienia wstała z miejsca, w którym się skryła stając się całkowicie widoczną. Przez kilka sekund jej oczy i tęczówki przybyłego skrzyżowały się, a ich ciemno niebieska barwa w mroku przypominała głęboką czerń, która sprawiła, że Charleen nie potrafiła się ruszyć.

— Ej! — krzyknął, po czym prędko skierował się do wyjścia.

Dla niej był to wystarczający gest, aby zmusić ją do ucieczki. Uliczki, które mijała zlewały jej się w jedną, drżącą plamę, a donośny tupot stóp, należący nie tylko do niej, zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Słowa wypowiedziane przez mężczyznę przeraziły ją. Mimo, że jej emocje związane z jej frakcją były mieszane, to perspektywa zgładzenia tak wielu ludzi przyprawiała ją o dreszcze. Jej oddech stał się cięższy, aż mimowolnie zwolniła, po czym obejrzała się przez ramię, jakby myśląc, że jej nocny towarzysz mógł rozpłynąć się w powietrzu. Niestety, tak się nie stało. Jej myśli zaczęły krążyć nad możliwością schronienia, gdzie mogłaby przeczekać, do czasu, aż Nieustraszony postanowi się wycofać. Momentalnie w jej umyśle pojawił się pomysł, a kiedy zobaczyła jeden z niezbyt zadbanych domów należących do Bezfrakcyjnych, wbiegła do środka widząc palące się światło ze świecy. Kiedy zamknęła drzwi próbowała ustabilizować oddech, a następnie wyjrzała przez okno, a właściwie otwór, który po nim pozostał. Mężczyzna po chwili zatrzymał się, a po rozejrzeniu wokół skierował w drugą stronę. Dopiero teraz Charleen zorientowała się, że cały ten czas wstrzymywała oddech, a kiedy odwróciła się, zauważyła dwie osoby jedzące coś, co prawdopodobnie miało być kolacją.

— Co ty tu robisz dziecko? — odpowiedział wstając ze zniszczonego materaca, na którym siedział.

Dziewczyna nie chciała rozglądać się dookoła, gdyż nie chciała, aby uznano to za niegrzeczne i niestosowne. Dlatego tylko przywdziała na usta wymuszony spokój, a następnie odezwała się głosem, który z trudem rozpoznała.

— Mam, dla was coś do jedzenia, a zauważyłam, że nie śpicie. Nie chciałam wam przeszkadzać.

Odparła z wyuczoną skruchą, a następnie wyjęła ze swojego plecaka paczkę suszonych owoców i dwie puszki z jedzeniem. Widziała niepokój wymalowany na twarzy mężczyzny, a kobieta rozpromieniła się na widok jej podarunku.

— Mam na imię Anna, a to Castor. Śmiało, usiądź z nami. — zachęciła ją ciepłym uśmiechem.

— Niestety muszę już wracać do domu, to nieładnie nękać was o tak późnej porze.

Odparła krzywiąc się lekko, przecież nie mogła powiedzieć im prawdy. Sama perspektywa powrotu do jej miejsca zamieszkania sprawiała, że naprawdę miała ochotę zostać z nimi choć chwilę dłużej, jednak pamiętała o swojej siostrze. Z rozmyślań wyrwał ją głos Bezfrakcyjnego.

— Właśnie, jest bardzo późno, co nastolatka robi tu w środku nocy, do tego całkiem sama? — zapytał z podejrzliwym spojrzeniem Castor.

— Nie przyszłam tu sama — odpowiedziała prędko z uśmiechem, może nawet za szybko — przyprowadził mnie pewien miły Nieustraszony.

— To dziwne, bo Nieustraszeni nie są wcale tacy mili. — ponownie odezwał się z dozą powątpiewania mężczyzna.

— To wielka szkoda, prawda? Każdy powinien być miły i pomagać innym — uśmiechnęła się nieszczerze — Bardzo dziękuję za gościnę i przepraszam za najście.

Dociekliwość tego osobnika zdecydowanie nie była jej na rękę, a więc prędka ewakuacja okazała się wyjściem idealnym. Nawet nie pamiętała drogi powrotnej do jej domu, liczyła na to, że w jego wnętrzu wszyscy już śpią, a ta bez problemu ponownie wkradnie się do swojej sypialni. Ku jej zdziwieniu, tak również się stało. Kiedy zmęczona opadła na swoje łóżko, przymknęła lekko oczy. Jej siostra Jennifer, stanowiła dla niej największą inspirację, kiedy to jako swoją frakcję wybrała Nieustraszoność, ta od razu postanowiła zrobić to samo. Szczególnie, że ta opowiadała jej na czym polega każdy etap pewnego rodzaju konkursu, na podstawie którego otrzymywało się miejsce we frakcji, bądź przeciwnie. Z tą myślą zaczęła ćwiczyć, a także biegać regularnie, chcąc zdobyć choć odrobinę przewagi nad przyszłą konkurencją. Tego dnia jej siostra nie pojawiła się, mogła tylko modlić się o to, że wystarczy jej odwagi, aby skierować swoją krew na gorące kamienie. Kiedy usłyszała skrzypienie klamki, jej wzrok od razu skierował się w stronę drzwi, przez które na szczęście weszła tylko Stella. Nie odezwała się ani słowem widząc zapłakane policzki niskiej blondynki. W jej głowie pojawiło się kilka negatywnych scenariuszy, które mogły być powodem słonych kropel.

— Co się stało? — zapytała zmartwionym tonem podnosząc się do pozycji siedzącej, niesamowicie bojąc się odpowiedzi.

— Charlie, proszę nie zostawiaj mnie. — odrzekła po czym zgarbiona podeszła do niej.

Jej brązowe tęczówki straciły swoją intensywność na rzecz mgły, która lekko osnuła jej spojrzenie. Ta młodziutka istotka była dla niej niesamowicie ważna, niezależnie od tego, czy łączyły je więzy krwi, czy tylko więź, którą wytworzyły przez lata. Była dla niej wszystkim. Charleen objęła ją mocno nie odpowiadając na jej pytanie, nie mogła jej okłamywać. Wiedziała, że wybór jakiego dokona będzie krzywdzący, jednak musiała wybrać. Mimo tego, że jej serce rozpadało się na tysiąc niezgrabnych kawałeczków. W jej umyśle pojawiła się niepewna iskierka, określana również jako pomysł, która z każdą chwilą jaśniała coraz bardziej. Teraz musiała tylko zadbać o to, aby nie zgasła.

—————
Dzień dobry, kochani! To znowu ja, tym razem wracam ze zedytowanym, pierwszym rozdziałem, postaram się poprawiać je regularnie!

Proszę was o gwiazdki i komentarze, jeżeli przeczytacie każdy, kolejny rozdział, to daje naprawdę wiele motywacji.

All the love,
mylittlecamomile x

Niezgodna Nadzieja • 📝 EDYCJAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz