26. - I heard your scream.

1K 68 2
                                    

"Prawda choć ukryta zawsze wyjdzie na jaw, miłość choć szczera nigdy nie ujrzy słońca."- by me

CZYTASZ=KOMENTUJESZ!!!

Stoimy na dachu jakiegoś budynku, niebo jest strasznie jasne, a słońce razi mnie w oczy. Nic nie widzę, lecz dotyk dłoni Cztery mnie uspokaja. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do blasku dnia zaczął wiać silny, natrętny wiatr. Twarz mojego towarzysza była blada jak kreda, starał się nie zaciskać zębów i nie mrużyć oczu lecz średnio mu to wychodziło. Mocniej ścisnęłam jego rękę. Dla mnie wysokość to nic wielkiego, ale dla niego to koszmar.

-Musimy skoczyć? -zapytałam spokojnie.

-Mhm. -mruknął.

-Zamknij oczy. -szepnęłam, a on z wahaniem wypełnił moją prośbę. -Chodź powoli. -złapałam jego obie dłonie i tyłem zmierzałam do krawędzi dachu.- Jeszcze pięć...

Byłam już blisko, przystanęłam i rzuciłam się w dół ciągnąc go za sobą. Cztery krzyczał przez zaciśnięte zęby lecz po chwili runęliśmy na ziemię.
Nagle scena znika i wstaję z ziemi, Cztery ciężko dyszy. Pomagam mu wstać i pytam.

-Co jest następne? -ale już nie potrzebuję odpowiedzi.

Coś uderza mnie w plecy i lecę do przodu, ale mój towarzysz łapie mnie i stawia na nogi. Nie zdążam mu podziękować, bo musimy kucnąć, żeby nie zmiażdżył nas sufit.

-Słuchaj, domyślam się, że zmniejszenie miejsca to nie rozwiązanie, więc może spróbuję odwrócić twoją uwagę od tego... Pudła? -zapytałam.

-Mhm. -mruknął.

-Hm. Przyjaźnisz się z Jeną?

-Mhm.

-Widzę, że to ci raczej nie pomoże... -pokręcam głową, żeby trzeźwiej myśleć.

Wtedy ściany popchnęły mnie i upadłam plecami na podłogę. Po chwili Cztery runął na mnie. Ściany nas zablokowały i przez chwilę mialam wrażenie, że nas zabiją ale narazie się nie ruszały. Nasze twarze były od siebie oddalone o kilka centymetrów, a ja nawet nie mogłam odwrócić głowy. Patrzyłam tylko w jego ciemne oczy, a on zrobił to samo. Powietrze miedzy nami zaiskrzyło, a ściany zaciskały się trzymając nas w uścisku śmierci. Strach nas połączył, byliśmy jednością. Jego usta musnęły moje, a ściany wokół nas rozpadły się. Wstał i odkrząknął, a potem pomogł wstać mi. Przez chwilę byłam niezadowolona, że przerwał ale przypomniałam sobie o Ericu i poczułam sie podle. Jak Cztery sprawia, że tak łatwo o nim zapominam?

-Przepraszam. -powiedział.

-Nie. -powiedziałam twardo zanim skończył. -Co teraz?

Przed nami pojawiła się kobieta w szarym stoju, a przed nią jakby z ziemi wyrósł stół z czarnym, lśniącym pistoletem. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Brutalny i niezwyciężony Cztery boi się zabić człowieka?

-Kto to? -pytam zdziwiona.

-Niewinna. -mówi.

-Musisz ją zabić? -pytam.

-Za każdym razem. To nie jest najgorsze, nie ma w tym tyle paniki. -stwierdził.

Mimo wszystko bał się. Ciężkim krokiem podszedł do stołu i ujął pistolet w dłoń. Sprawnie załadował nabój do magazynku i uniósł broń. Wycelował, a potem odwrócił wzrok i nacisnął spust. Kobieta z grymasem bólu upadła na podłogę. Martwa.
Cztery miał rację, to straszne za każdym razem patrzeć na śmierć człowieka, który zginął z twojej ręki.

Scena zniknęła i byliśmy teraz w domu. Domu Altruisty. Zastanowiłam się chwilę, zerknęłam na okno. To dom Marcusa Eatona. Członka Rady. Przyjaciela Matthew'a. A Cztery to jego syn. Tobias.

Niezgodna Nadzieja • 📝 EDYCJAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz