Rozdział 8

78 7 0
                                    

Rozdział 8

Iris

Obudził mnie piękny zapach. Otworzyłam oczy i ujrzałam talerz pełen rogalików. Czułam jak ślinka mi leci.

- Nie zasłużyłaś na nie- usłyszałam głos. W rogu mojego pokoju, na fotelu siedział Harry, a w ręku trzymał książkę. Udało mi się przeczytać tytuł. „Zabić drozda". Sam ją kiedyś czytał, a ja miałam okazje zacząć, ale nigdy nie udało mi się skończyć. Nigdy nie pomyślałabym, że Harry czyta książki, a zwłaszcza o takiej tematyce.- Masz szczęście, że ten grubasek zadurzył się w tobie i przez to dostał jaj. Mimo moich sprzeciwów upiekł je dla ciebie i je tu przyniósł. Zastanawiałem się czy mam go karać, ale tym razem mu daruję. W przeciwieństwie do ciebie.- wlepił we mnie ten swój wzrok. Wepchnęłam rogalika do ust i zaczęłam przeżuwać.

- Możesz mnie sobie karać, ale daj mi proszę dokończyć. Jak mam umrzeć to chcę być najedzona.- zaśmiał się cicho.

- A kto powiedział, że cię zabijemy?- uniósł brew- Jesteś jedną z nas. Myślę, że odpowiednią karą będzie...- podrapał się po głowie i uśmiechnął jakby wpadł na świetny pomysł- Godzinka pod ręką Adam'a- o mały włos a bym się zadławiła rogalikiem.

- Wybieram śmierć.

- Kwiatuszku, to nie ty decydujesz. Skoro kara nie zrobi na tobie żadnego wrażenia to po co cię karać? Tak przynajmniej będę miał pewność, że będziesz przestrzegać dyscypliny. A propos... Co się stało w lesie?- powróciłam do tamtych wydarzeń.

- Nasz cudowny ojczulek postanowił mi wejść do głowy i narobić tam syfu. Chyba nie jestem jego kochaną córeczką- Harry zamarł. Wpatrywał się w jeden punkt w podłodze i wyraźnie coś mu się przypomniało- Co ci jest?- zapytałam. Ocknął się.

- Nic... Nieważne- wstał prędko. – Za godzinę masz się pojawić na placu jak reszta. Wtedy już będę wiedział w jaki sposób cię ukarać- i wybiegł z pokoju zostawiając mnie w osłupieniu.

Dean

Pakowaliśmy się właśnie do auta. Ten cały prorok miał wizje jakiegoś lasu. A dokładniej Parku Narodowego Marka Twain'a. Od Saint Louis to niecałe 3 godziny. Będziemy tam o zmierzchu. Z oddali ujrzałem nadciągającego Luke'a. A już miałem nadzieję, że się nie pojawi.

- Ja się nim zajmę, Dean- szepnął do mnie Sam i ruszył w kierunku naszego „braciszka". Kiedy stanęli obok siebie dostrzegłem parę podobieństw. Zagotowało się we mnie. Jak ojciec mógł to zrobić mamie? Przecież ten chłopak jest w wieku Iris. Mama wtedy jeszcze żyła. Miałem ochotę sprowadzić na ziemię mojego ojca i mu wygarnąć. Nigdy nie sądziłem...

- Nie przepadacie za sobą?- zapytał mnie Julian. Odwróciłem się do niego.

- To raczej nie powinna być twoja sprawa. Jesteśmy tu, żeby wybić tamtych gnojków i uratować nasze rodzeństwo. Nie po to żeby mówić o swoich uczuciach jak przyjaciółeczki.

- Owszem, ale myślę, że lepiej by było gdybyś ty i twój brat..- zaczął.

- Przyrodni- poprawiłem go.

- Ty i twój przyrodni brat nie byli do siebie wrogo nastawieni- skończył.- Skoro mamy razem zrobić coś tak niebezpiecznego to wypadałoby jakby każdy każdemu ufał- prychnąłem.

- Ja ufam Sam'owi, on mnie. Ty ufaj temu chuderlakowi, a on tobie. I sprawa załatwiona. – odwróciłem się przekonany, że ujrzę jak bracia się kłócą. Jednak tak nie było. Gadali o czymś, a na ich twarzach widniały uśmiechy. Byłem zbity z tropu.

Demon ChildrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz