Szliśmy już trzeci dzień do tego hotelu. Byłam wściekła, że Sasza szła z nami, ona ma normalne życie a wybrała to, gdzie musi się ukrywać, walczyć o życie. To jest niebezpieczne! Ale ona tego nie rozumie.
Dopisywało nam szczęście, bo nie padało, chociaż Slenderman przepowiadał to. Od Jane i Clocky dowiedziałam się, że W.D.S.M ściga wszystkich morderców na świecie, ale przez ich sławę oni są na celowniku. Raz już ich złapali, ich szefem był nijaki John Jerry, były generał w amerykańskiej marynarce, który ma strategie w małym palcu ale wszyscy z willi wiedzą, że jego słabym punktem jest nie umiejętność przegrywania.
Po długim marszu zatrzymaliśmy się na krótki postój, w końcu.
Sally i Jeff kłócili się o jakąś bzdurę. Ben i Toby narzekali na Slendermana, że on może się teleportować a oni muszą iść. Masky jadł ciasteczka ( oreo )a Hoodie zrywał stokrotki.
- Sophia? - spytała Sasza stojąca za mną, poprawiła plecak i spojrzała na mnie smutno.
- Ta? - odwróciłam głowę w jej stronę, nadal byłam zła, że idzie z nami.
- Jak tam? - jej głos się łamał, ukrywała to.
- Dobra, zbierany się!- wrzeszczał LJ w tle.
- Wszystko ok...- maszerowałyśmy na samym końcu. Ukradkiem patrzyłam na nią, czemu ona chce sobie życie marnować. Bez humoru i zrezygnowana szłam dalej. To tak trochę jakby królewna miała dość bycia nią i chciałaby stać się żabą i wszystko stara się robić tak by to wyszło.
Idąc jak zombie przed siebie usłyszałam śmiech, psychopatyczny śmiech. Odwróciłam się i prawie dostałam nożem w łeb! Wbił się w drzewo przy mnie. Po chwili w moją stronę leciał kolejny. Schowałam się za drzewem. Reszta konwoju była daleko z przodu. Zostałam sama. Czemu w takich chwilach nikogo przy mnie nie ma?
Wyciągnęłam nóż z kory sosny i odrzuciłam do ciemnej postaci w krzakach. Czy to może assassin? Jeżeli tak to chyba jakiś upośledzony.
Z kieszeni bluzy wzięłam swój nóż i pod osłoną drzew przeszłam do oprawcy. Postać w krzakach próbowała mnie wypatrzeć. Obeszłam ją i już chciałam się do niej zakraść gdy wstała i popatrzyła w moją stronę. Oczy mu się świeciły z złowrogą iskierką a uśmiech błyszczał od zębów. Wyglądał strasznie.
Podszedł kilka kroków, po czym mogłam go zobaczyć. Był to wysoki chłopak o nieokreślonym kolorze włosó/w, jakby brunet ale za razem blondyn i do tego z rudym i czarnym na włosach. Jego oczy były jakby zlepką wszystkich ale dominował kolor niebieski.
Uśmiechał się szeroko i gapił się na mnie, raz na jakiś czas się nawet śmiał. W ręku trzymał nóż, którym się bawił. Robił nim kółeczka, podrzucał.
Zacisnęłam ręce w pięści i z niepewnością spytałam.
- Kim jesteś? - starałam się mieć twardy i opanowany głos.
- Jestem Ron. Jeff pewnie ci o mnie opowiadał - powiedział z takim tonem, że nawet go nie znając już wiedziałam, że jest osobą narcystyczną... Yay nie ma to jak poznać i zostać prawie zabitym w lesie przez narcystycznego idiotę! Gratulacje dla tego co to wymyślił.
Kim on, do jasnej cholery jest?! I co ma z tym wspólnego Jeffrey. Zaczęłam go okrążać i oglądać z każdej strony. Wydawał się inny i nie wiem czy to przez to, że był dla mnie dziwny czy przez swój wygląd.
- Co ty zwierzę? - spytał z kpiną.
- A żebyś wiedział - skomentowałam z niesmakiem.Podszedł do mnie szybko, że nie zdążyłam zareagować i chwycił za moją rękę pchając mnie na drzewo. Mój oddech przyspieszył po zetknięciu się z ziemią. Widząc jak podchodzi do mnie powoli, szykowałam się na zadanie ciosu. Gdy podniósł mnie, co lekko bolało, kopnęłam go w jaja. Nie patrząc za siebie uciekłam, by jak najszybciej znaleźć się wśród swoich.
- Jeszcze się spotkamy Suko!!- krzyknął za mną, gdy byłam już daleko....

CZYTASZ
Smile || Shadown
УжасыSiedemnasto letnia Sophia popełnia samobójstwo w lesie. Dziewczyna jest na skraju wytrzymałości psychicznej. Po jej śmierci poznaje ludzi tak samo skrzywdzonych przez los. Chociaż martwa wciąż żywa. Przybiera nowe imię i nową rodzinę. Czy Sophia...