Rozdział 1

119 19 12
                                    

- To cześć! - Przyjaciel zdążył jeszcze pomachać do niego na pożegnanie i ruszył pospiesznie do zielonego samochodu, w którym czekała już jego mama.

- Pa! - Will uśmiechnął się serdecznie i skierował się na brukowy chodnik.

Dzisiaj znów był piękny dzień. Słońce jasno świeciło na bezchmurnym niebie, co było dość wyjątkowe. Pogoda wręcz nie pozwalała zapomnieć, że za niedługo rozpoczynają się wakacje i kończy czas nudnych, męczących lekcji. Co za tym szło, chłopak wreszcie mógł mieć więcej czasu na czytanie książek, szczególnie fantastyki. Uwielbiał magiczne stworzenia i nadprzyrodzone moce. Czasem przyłapywał się nawet na rozmyślaniu o tym, jakby to było być kimś wyjątkowym, kimś jak z fantastycznej książki.

Przeszedł właśnie wraz z innymi, nieznajomymi ludźmi na drugą stronę ulicy. Wprost na chodnik, biegnący wzdłuż jego ulubionego miejsca w całym miasteczku - ogromnego, zielonego parku. Po kilku metrach skręcił w stronę brukowej dróżki prowadzącej do skweru. Z każdej strony otaczały go drzewa - potężne dęby czy wysokie lipy. Między nie wdzierały się promienie słońca, tworząc na ciemnozielonej trawie różnorakie wzory. Wszystko to tworzyło niesamowitą całość. Za ten właśnie cudowny widok Will uwielbiał chodzić po parku.

Lecz nie tylko to go w nim zachwycało - mimo że mapę całego skweru miał w małym palcu, zawsze czuł się tutaj tajemniczo. Coś sprawiało, że nie mógł przestać myśleć o jakimś fantastycznym sekrecie ukrywanym przez to miejsce. Czasem sam stwierdzał, że za dużo książek się naczytał i wprowadza do świata realnego niestworzone rzeczy, jednak zawsze czuł tutaj tę samą tajemniczość. I to właśnie było niesamowite.

Poszedł na jedną z głównych dróżek, prowadzącą na zachód od niego. Przez park przechodził codziennie, kiedy wracał ze szkoły, mimo to zawsze rozglądał się po koronach drzew, szczerze je podziwiając. Po prostu lubił ten widok. I zawsze było dla niego to coś pięknego.

Minął kilkoro dzieci, jakieś starsze panie pogrążone w rozmowie, a także kilka zakochanych par. Normalny widok. Tylko może było ich trochę mniej.

Will szedł spokojnie kilka minut, z uśmiechem nasłuchując śpiewu ptaków. To też był jeden z powodów, przez który uwielbiał parki, a szczególnie ten.

Jednak kiedy melodie z drzew ucichły, zatrzymał się raptownie.

Coś było nie tak.

Rozglądnął się. Nikogo nie było. Nikt nie spacerował. Nikt nie rozmawiał. Liście nie szumiały. Lekki wiatr przestał wiać. Samochody z ulicy nie hałasowały.

Kompletna cisza.

Will postąpił kilka kroków do przodu, próbując zignorować dziwną ciszę. Jednak już po chwili przystanął i z niepokojem rozglądnął się wokoło.

Willu...

Obrócił się natychmiast za siebie i spojrzał po koronach drzew.

Willu...

Nie miał pojęcia, czy ktoś po prostu robi sobie żarty, czy to jakiś sen, ale dla pewności zamknął i otworzył oczy.

Willu...

Nadal był w parku.

Willu...

- Kto to? - spytał drżącym głosem. - Kim jesteś?

To już czas, Willu...

- Co pro... - urwał, kiedy uświadomił sobie, że to tak, jakby rozmawiał z własnymi myślami. Pokręcił z niedowierzaniem głową, powtarzając szeptem: - To tylko wyobraźnia... tylko wyobraźnia...

Wzdrygnął się i cofnął, kiedy po całym parku poniósł się delikatny, kobiecy chichot.

Nie traktuj wszystkiego, co według ludzi jest nierealne, jako szaloną wyobraźnię.

- Kim jesteś? Co to za głupi żart? - pytał, choć w głębi serca doskonale wiedział, że nikt tutaj nie robi sobie żartów.

Och, nie, Willu. Za niedługo dowiesz się prawdy. Czasami trudniej jest uwierzyć, niż zrozumieć...

Już otwierał usta, by powiedzieć, że to na pewno jakiś kawał, ale wiatr zaparł mu dech w piersiach. I to dosłownie.

W ułamku sekundy gałęzie uniosły się do góry, a liście urywały się przez siłę wichury. Pył z dróżki szalał w powietrzu, uderzając próbującego chronić twarz Willa. Krzewy wyginały się, czasem nawet dotykały czubkami ziemi, a konary drzew wyglądały tak, jakby zaraz miały się złamać. Wiatr przypominał wręcz tornado, nagłe i kompletnie niespodziewane.

Chłopak w końcu poddał się wichurze, a ta odepchnęła go aż pod jedno z drzew. Jednak kiedy tylko uderzył plecami o pień, stało się coś, czego nie przewidział.

Wiatr ustał.

Dysząc ciężko, Will nadal zasłaniał twarz rękoma.

Gdzieś dalej dało się słyszeć warkot silników.

Odsłonił powoli jedno oko.

Gałęzie poruszały się lekko na letnim wiaterku. Liście szumiały. W oddali słychać było dziecięce głosy.

Z niedowierzaniem opuścił ręce.

Ptasie melodie znów rozbrzmiewały gdzieś w koronach drzew. Chłopak zobaczył nawet ludzi na drugim końcu chodnika.

Co się właściwie przed chwilą działo?

Powoli odszedł od drzewa. Z każdym ruchem rozglądał się uważnie na obie strony. Nie mógł uwierzyć, nawet nie pojmował tego, co się stało. Co to było? Kto to był? Jakim cudem zdarzyło się coś takiego?!

Przecież to niemożliwe.

To tylko wyobrażenie...

Will chwycił się za głowę. Nic nie rozumiał. Wszystko zniknęło, pojawił się kobiecy głos, wichura...

- Przecież to nierealne - parsknął śmiechem. Jednak kiedy w jego głowie odbił się echem ten głos, mówiący o wyobraźni, od razu napadły go wątpliwości.

Jednego był pewien.

Musiał się stąd wydostać, i to jak najszybciej.

Ruszył tyłem w lewą stronę, obserwując otoczenie. Teraz śpiew ptaków nie wydawał się już tak przyjemny, jak wcześniej. Nic nie wydawało się normalne.

Kiedy tylko odszedł na odpowiednią odległość od tamtego miejsca, odwrócił się i rzucił do biegu.

Wybrani: AzerthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz