Rozdział 12

13 3 3
                                    

Widok z balkonu najwyższej wieży Domu byłby najpiękniejszym, jaki Will kiedykolwiek widział, jednak tajemniczo rozmazany horyzont sprawiał, że niepokoił się bardziej, niż się cieszył.

Sprawa była dość niejasna. I to dosłownie.

Tuż nad wielkim lasem, ponad koronami drzew, jakiś kilometr od budynku, ku niebu unosiła się na wpół przezroczysta kopuła. Nie pozwalała ogarnąć wzrokiem odległości dłuższej, niż do srebrnej bramy. Co najdziwniejsze, kiedy chłopak chciał zobaczyć ją z ziemi, nie istniała. Nie było jej, była niezauważalna. Wyglądało to dość podejrzanie dla kogoś, kto miał bardzo dużo styczności z książkami fantastycznymi na Ziemi. Może dla innych było to całkiem normalne, może nie zwracali na to uwagi, może to lekceważyli. Ale nie Will. Trzeci dzień wychodził na wieżę, obserwował to dziwne zjawisko po kilka godzin, aż do zachodu słońca. Choć gdyby mógł, zostałby na balkonie całą noc, jednak i zasady, i sama Axie na to nie pozwalały.

"Nic się nie zmieniło", zapisał w notesie, który dostał na prośbę od dziewczyny. Brązowa, stara okładka i lekko pożółkłe kartki w ogóle mu nie przeszkadzały. Jedynie piórem ciężko się pisało. Musiał przyzwyczaić się do kompletnie innego mechanizmu, niż ten ziemski. I do zielonego tuszu.

Rozglądnął się jeszcze raz po niebie. Nadal wszystko było takie samo. Do tego tak samo podejrzane.

Rozmazana świecąca kula powoli chyliła się ku horyzontowi, co oznaczało, że zaraz będzie musiał kończyć obserwację. Westchnął i zamknął zeszyt. Ostatnio zauważył, że Opiekunowie wcale nie pilnują Wybranych na każdym kroku, jak wcześniej myślał. Tak naprawdę, robił, co tylko chciał. Widział się z Axie rano, wieczorem i na treningach. Resztę dnia przesiadywał albo w pokoju, albo na balkonie. Nadal nikogo szczególnego nie poznał. Mike'a też już więcej nie spotkał. Jednak po krótkiej rozmowie z Danielem jego chęci do poznania nowych osób kompletnie się wypaliły.

Coś cicho trzasnęło z tyłu.

Will odwrócił się natychmiast.

Jednak wszystko było tak jak wcześniej.

Mimo to rozglądnął się podejrzliwie po otoczeniu. Nie sądził, by ktokolwiek tu był, raczej nikt poza nim nie był na tyle zdeterminowany, by wychodzić na tę wierzę po czterystu pięćdziesięciu dziewięciu schodach, licząc z dokładnością. Już nie wspominając o przejściu na dwunaste piętro. Wzruszył ramionami i wrócił do obserwowania zjawiska na niebie, chociaż wiedział, że jeszcze kilka minut, i będzie musiał zejść z powrotem do pokoju.

Minęło te kilka minut. Wreszcie ognista kula całkowicie zaszła z horyzont. Will zamknął notes, pióro schował w kieszeni kurtki i ruszył ku wyjściu. A gdy stanął na pierwszym schodku, usłyszał ciche kroki odbijające się echem gdzieś w głębi wieży. Z nieufnością ruszył szybciej, wyglądając zza każdego zakrętu. Już wiedział, że ktoś go tu odwiedził, a dziwny szelest z wcześniej nie był przypadkowy. Mogła tu być Axie, ale... przecież gdyby go szukała, nie zaczęłaby nagle uciekać.

Sto schodów, dwieście, a on nadal biegł. Mimo zmęczenia niepokój napędzał go cały czas i nie miał zamiaru przestać gonić tego kogoś.

Ale kroki z przodu coraz bardziej cichły.

Przyspieszył, chcąc dogonić nieznajomego, jednak w pewnym momencie po prostu odpuścił. Zatrzymawszy się, oparł się o ścianę wieży i wziął kilkanaście głębokich oddechów. Gardło już bolało go od szybkiego oddychania. Dopiero po kilku minutach postanowił ruszyć z powrotem. Tym razem wolniej, i nie po to, by kogoś dogonić.

Chłopak wyszedł na korytarz wyłożony bordowy dywanem i rozglądnął się. Nie, nikogo w pobliżu nie było. Ale miał pewność, że ktoś wyszedł na wieżę, i że wcale mu się to nie zdawało. Nie podejrzewał nikogo. Wątpił, by to Daniel chciał go śledzić. Wydawało się, iż czymś bardziej w jego stylu byłaby konfrontacja, a nie ucieczka. A nikogo innego nie znał. Astrid? Niezbyt możliwe. Po spotkaniu na jadalni nie wyglądała na zaciekawioną Willem. Ale kto inny mógł to zrobić?

Wybrani: AzerthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz