Rozdział 17

12 4 3
                                    

Will nigdy nie wyobrażał sobie, że walka mieczem może być aż tak trudna. Postaciom z książek jakoś nigdy nie wypadał on z rąk, nawet nie wyglądało na to, żeby dużo ćwiczyli. Teraz zrozumiał, że nawet w fantastycznym, jak wyjętym z powieści świecie jest trochę realizmu.

Strużki potu błyszczały na jego czole, a żar z nieba lał się nadal. Na Azerth nastał jakiś dziwny okres, kiedy dosłownie wszystko usychało. Ziemia była sucha jak piasek, a liście na drzewach zmieniły kolor na bardziej brązowy. Jednak nie była to jesień. Podczas ziemskiej jesieni nie było temperatur sięgających czterdziestu stopni Celsjusza.

Will spróbował biec w stronę następnego, wypchanego przeciwnika, kiedy zerwał się wiatr i wszelki pył poleciał mu na twarz. Rzucił miecz i zasłonił ją szybko, jednak niewiele to dało. Zakaszlał kilka razy i przetarł dłońmi podrażnione oczy.

– Uschnę tu zaraz jak wszystkie rośliny... – stwierdził, ocierając czoło.

– Taki jest tylko jeden tydzień, Will. Da się przeżyć.

Tak naprawdę, to była pierwsza sytuacja, w której treningi nie zostały odwołane w Okres Suszy.

Rady Opiekunów trwały długo. Codziennie przez kilka, nawet kilkanaście godzin. Nikt nie spodziewał się tak ogromnych strat. Nikt nie był przygotowany.

Mimo wszystko na obradach nie ustalono wiele. Nikogo nie można było uspokoić. Pojawiało się tyle sporów, że przerywano spotkania nawet co kilkanaście minut, niektórych Opiekunów trzeba było wyprowadzać. Wszyscy byli zdenerwowani, wszyscy byli zrozpaczeni. Nikt już nie mógł powiedzieć: "porażki się zdarzają". Bo takich porażek i tylu śmierci nie spotkali od dekad.

Jedną z niewielu rzeczy, jaką udało się ustalić, były zaostrzenie zasad co do treningów i broni. Teraz obowiązkowe były dwie godziny ćwiczenia dziennie – ale nie tylko to. Wybrani musieli uczyć się korzystać nie tylko z przeznaczonych im broni, ale także z tych kompletnie innych. Jedynymi zwolnieniami z treningów mogły być kontuzje. Nawet przy tak ogromnych temperaturach nie odwołano szkoleń na zewnątrz, ponieważ, jak stwierdzili Starsi Opiekunowie, będzie to dobre przygotowanie do walki w ekstremalnych warunkach.

– Mam dosyć... – Will nie był już w stanie biec. Nie był w stanie nawet podnieść miecza z ziemi. Wydawał się on ważyć cztery razy więcej, a gorąc nagrzał ostrze tak, że nie dało się go dotknąć. – Dostanę tu udaru... albo zaraz totalnie się spalę... – Zerknął na swoje nieokryte ramiona, już czerwone od słońca. Jego włosy były mokre i posklejane przez pot, a ręce okropnie zdrętwiały i drżały. – Axie, błagam...

Dziewczyna jednak milczała. Ostatni raz wyprostowała rękę, zacisnęła dłoń w pięść, a z jej specjalnych rękawiczek wystrzeliły cienkie ostrza. Błysnęły w słońcu i w zadziwiającym tempie wbiły się głęboko w klatkę piersiową oddalonego o kilkadziesiąt metrów, wypchanego przeciwnika.

Sama się nie oszczędzała. Nie tylko Wybrani mieli więcej ćwiczyć. Opiekunowie również. A Axie szczególnie nie chciała dopuścić, by na jakiejkolwiek bitwie, w jakiejkolwiek sytuacji, coś stało się Willowi.

Wzięła głęboki oddech i otarła pot z czoła. Popatrzyła na chłopaka zmęczonym wzrokiem, uśmiechając się.

– Też myślę, że na dzisiaj wystarczy. – Podeszła do manekina, wyjęła ostrza i włożyła je z powrotem do rękawiczek.

Will uśmiechnął się mimo wyczerpania. Oboje byli potwornie zmęczeni i oboje marzyli tylko o swoich spokojnych, chłodnych pokojach i łóżkach.

***

– Astrid, miałyśmy zaczynać tre...

– Ciszej, Cass!

– Dziecko, ja rozumiem, że to pierwsza taka osoba w Domu, ale...

– Daj mi popatrzeć w spokoju!

Jeśli którykolwiek z Wybranych natknąłby się teraz na Astrid i jej Opiekunkę, prawdopodobnie straciłby przytomność szybciej, niż zdążyłby się odwrócić. Dziewczyna ani przez chwilę by się nie wahała. To wszystko było dla niej zbyt ważne, żeby jakiś totalny przypadek jej to popsuł.

– Czemu po prostu do niego nie podejdziesz?

– Chyba zapomniałaś, kim jestem – odparła poważnie Astrid.

Opiekunka westchnęła.

– To nie chodzi o to, że ja kogokolwiek potrzebuję – mruknęła łuczniczka. – Po prostu mnie ciekawi, kim jest.

– Człowiekiem?

Astrid popatrzyła na siwowłosą morderczym wzrokiem.

– Słońce – Uśmiechnęła się lekko Opiekunka – ja rozumiem, że ci zależy, ale czasem trzeba coś zmienić.

– Nie zamierzam się zmieniać – mruknęła. – I nie nazywaj mnie tak.

– Jak uważasz. – Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że nic nie zaradzi, ale lubiła próbować. Nie przestawała od pięciu lat.

Astrid nie znosiła, kiedy Cassandra próbowała wmówić jej, że powinna się zmienić. Nie chciała się zmieniać. Nie potrzebowała się zmieniać. Chciała nadal być taką samą Astrid. Astrid, której wszyscy się boją. Astrid, do której nikt się nie zbliży.

I tylko dlatego śledziła tego chłopaka.

Czuła zagrożenie z jego strony. Mógłby wszystko jej zniszczyć. Wystarczyło, że usiadł wtedy koło niej na jadalni.  Wybrani to cwane bestie, od razu wszystko wychwycili. A to nikomu nie działało na korzyść.

W tej samej chwili dziewczyna dostrzegła, jak Will i jego Opiekunka odwracają się w stronę wyjścia z placu.

– Astrid, dosyć. Oni już idą, my zaczynamy w tej chwili, zapraszam. – Choć wydawałoby się, że na ten wiek Cassandra nie ma prawa nawet obrócić Astrid, chwyciła ją mocno za ramię i odciągnęła od ściany zbrojowni w szybkim, prostym ruchu. – Koniec ze śledzeniem ludzi, jeszcze uznają cię za jakiegoś "stalkera" czy inne cuda.

– Serio? To świetnie, będą się jeszcze bardziej bać, zostaję.  – Ale mimo że próbowała, nie udało jej się wyrwać Opiekunce. Ta kobieta była po prostu za silna.

– Ile ty masz lat, dziecko? Chodź i nie kłóć się więcej, bo zaraz naprawdę uznam, że Will to twój przyjaciel.

Obie wymieniły poważne spojrzenia.

Zaraz potem, Astrid, urażona jak nigdy wcześniej, ruszyła z miejsca tak szybko jak tylko się dało. 

Ostatni raz obróciła głowę w stronę wyjścia z placu. Will i Axie śmiali się do siebie, ociężale idąc do Domu. Prychnęła ze złością i ściągnęła łuk z ramienia. Mogłaby zabić chłopaka bez najmniejszego problemu. Wystarczyło naciągnąć cięciwę. Strzała przebiłaby jego pierś na wylot, a ciernie ostatecznie dobiły. Nie zajęłoby to długo, a wszystkie jej kłopoty mogłyby zniknąć. 

Ale nie potrafiła tego zrobić. Widziała coś w tym chłopaku. Widziała w nim coś takiego, co nie pozwalało jej strzelić. Po prostu nie była w stanie go zabić.

Czuła coś takiego po raz pierwszy od pięciu lat. Po raz pierwszy od przyjścia na Azerth.

Wybrani: AzerthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz