Rozdział 23

12 2 2
                                    

– Jest potwornie. – Usłyszał Will za sobą, choć w takim hałasie brzmiało to jak szept.

Całe szczęście, jego tata był lekarzem, więc dostał od niego trochę umiejętności w opatrywaniu ran. Choć niepewnie, zgłosił się na ochotnika, kiedy usłyszał o tym co stało się w lesie.

Alarm ogłoszono około drugiej po południu. Echem po całym podwórku poniosło się bicie dzwonu, umieszczonego w którejś z wież. Na początku nikt za bardzo nie wiedział o co chodzi, w końcu, skąd niby mieliby to wiedzieć? Jednak już po kilku minutach od rozpoczęcia alertu trzech dorosłych Wybranych wybiegło z domu, wołając o pomoc i biegnąc w stronę lasu. Większość osób będących właśnie na zewnątrz od razu pobiegła za nimi, razem z Opiekunami. Mimo że starali się dotrzeć na miejsce jak najszybciej, nie było to takie proste – nie dość, że utrudniał to okropnie nierówny teren, to jeszcze wypadek zdarzył się w miejscu oddalonym o kilometr od głównej drogi. Ale, na szczęście, dotarli na czas.

W środku dziczy znaleźli gigantyczne, powalone drzewo. A obok niego – ludzi i Azertyjczyków. Około trzydziestu. Wszyscy leżeli na ziemi, niektórzy z wielkimi, poszarpanymi ranami, a niektórzy jedynie z zadrapaniami. Jednak niezmieniało to faktu, że widok tylu cierpiących osób i takiej ilości krwi wżerał się w głowę i nie pozwalał zapomnieć o sobie przez długi czas.

– Drzewo po prostu nagle się złamało – próbował tłumaczyć im jeden Opiekun, który był w stanie opanować się i mówić. – Zaraz obok było siedlisko drapieżników*... Wszystkie się wybudziły i zaatakowały, nie mieliśmy szans na ucieczkę. – Choć z porządna raną na łydce, nie miał zamiaru się oszczędzać i dzielnie tłumaczył co stało się później.

To działo się pół godziny temu. Aktualnie i zdrowi i poszkodowani siedzieli na bezpieczniejszej od lasu polance. Niektórych przeniesiono do Domu, jednak trwało to zbyt długo, by przenieść wszystkich. Szczęście, polana była niedaleko.

Willowi kazano zająć się jedną ze średnio rannych osób. Razem ze starszą dziewczyną o azjatyckich rysach siedział na grubym kocu, tak jak reszta osób.

– Mogłabym się sama sobą zająć – powiedziała, skrzywiając się lekko, kiedy chłopak nałożył na ranę na jej ręce oczyszczającą, żółtawą, szczypiącą maź.

– Ale nie możesz, bo obie ręce masz uszkodzone, i tylko pogorszyłabyś sprawę – odparł cicho, skupiony na leczeniu.

– Pierwszy rocznik mnie poucza... – mruknęła z pretensją w głosie, zwracając wzrok w stronę pola rannych.

Will więcej nie odpowiedział. Nie tylko dlatego, że lekko go uraziła, ale też dlatego, że wolał skupić się na swojej pracy. Rany od pazurów drapieżników mogły być mocno zabrudzone, więc wolał uważać.

– Te zwierzęta to potwory – odezwała się brunetka po dłuższej ciszy. – W sumie przypominają trochę ziemskie wilki, ale mają jeszcze jakieś dodatkowe kły jak dziki i szpony jak orły. Okropnie dziwne rzeczy, nie polecam spotkania z nimi.

Will milczał przez chwilę, zabierając bandaż z koca.

– Więc co one tutaj robią? – spytał, rozwiązując mała rolkę materiału.

– Bo las to teren do ćwiczeń. Ogółem, ma być niebezpieczny. Pierwsze pięćset metrów od Domu jest totalnie bezpieczne, ale później zaczynają się schodki i robi się nieciekawie – wyjaśniła. – Wiesz, próbują przygotować nas na to, co może czyhać na misjach. – Jęknęła cicho, kiedy Will przyłożył do rany gazę i zaczął obwiązywać jej ramię bandażem.

– Nie słyszałem o tym – odparł, patrząc cały czas na jej rękę.

– Ile już tu jesteś?

Wybrani: AzerthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz