Rozdział 13

12 3 0
                                    

"Znów Najwyższa Wieża", zapisał w notesie. "Tym razem, żeby zobaczyć Wybranych".

Było wietrznie. Wichura rozwiewała gałęzie wielkich świerków i dębów, na jasnym jeziorze w dali pojawiły się lekkie fale, a szum liści nie dawał spokoju ani na chwilę. Gdyby nie kopuła, zapewne gdzieś na horyzoncie widoczne byłyby burzowe, ciemne i złowrogie chmury. Jednak widział tylko szare niebo, bez śladu wcześniejszego błękitu.

Will opierał się o gipsową balustradę, z notesem położonym na jej wierzchu. Wyglądał za "sojusznikami", idącymi właśnie na misję. Nie ciekawiły go specjalnie same osoby – chodziło raczej o kopułę. Srebrna brama stała około kilometra stąd, ale wysokość była na tyle duża, że mógł wszystko bez kłopotu dojrzeć. Poza tym do wyjścia została wytoczona szeroka ścieżka między lasami i pagórkami, więc obserwacja nie sprawiała żadnego problemu. Ułatwiało to bardzo sprawę.

Chłopak spojrzał na niebo. Nie był niestety w stanie odczytać godziny. Wiedział tylko, że trening skończył o dwunastej, a na wieżę przyszedł dwie godziny temu... musiało być coś koło piętnastej.

Obserwował ścieżkę kilkanaście minut, jednak nikt się nie pojawiał. Will w ogóle nie widział ludzi w żadnym miejscu. Tak jakby wychodzenie na pole było właśnie zabronione.

Usłyszał kroki.

Ciche, zagłuszane przez wiatr, delikatne kroki.

Chłopiec rozglądnął się natychmiast z niepokojem.

Jednak na balkonie nikogo nie było.

Za to wieżę po lewej stronie wreszcie ktoś odwiedził.

Była to niższa i mniejsza wieżyczka. Trzeba było się wychylić, by ją dojrzeć, bo znajdowała się na dziesiątym piętrze. Wychodziła z jednego z większych pomieszczeń, ale Will nie miał pojęcia, co to za pokój. Balkon był niewielki, o wiele, wiele mniejszy niż na "jego" wieży. A na nim stała kobieta, której jeszcze tutaj nie widział.

Nosiła obszerny, ciemnozielony płaszcz z kapturem. Sięgał aż do ziemi, wydawał się nawet na nią za długi. Wiatr rozwiewał jej słabe, brązowe włosy, na których pierwsze oznaki starości dały już swoje znaki. Nie widział dokładnie jej twarzy, jednak w jej rysach dojrzał coś szlachetnego, coś, czego nie posiadała żadna inna osoba. Wirujące kosmyki zasłaniały jej oczy, przez co Will nie miał szans ich zobaczyć, do tego jemu samemu wiatr przeszkadzał w patrzeniu. Jednak mimo wszystko starał się ją obserwować. Była kimś ciekawym. I najprawdopodobniej Azertyjczykiem. Nie spotkał tu jeszcze żadnego Wybranego, który tak jak ona wyglądałby na jakieś pięćdziesiąt lat.

Nagle usłyszał stukot kopyt.

Podbiegł do frontowej części balkonu i wyjrzał na drogę pod nim.

Nie myślał, że Wybrani będą wyjeżdżać na misję końmi.

Znaczy... chyba końmi.

Grupa około pięćdziesięciu osób wyjechała na ścieżkę galopem. Jednak wysoki mężczyzna na początku pochodu nagle uniósł dłoń i zatrzymał pozostałych. Stworzenia, na których jechali, zarżały, a można z tego było usłyszeć nawet nutkę irytacji. Mężczyzna odwrócił swojego wierzchowca w stronę Domu, a za nim uczynili to Wybrani.

I wszyscy spojrzeli w stronę wież.

Chłopak cofnął się natychmiast, myśląc, że zauważyli jego, jednak nie zwrócili na niego uwagi.

Wszyscy skłonili się w stronę kobiety na niższej wieży.

A ona skinęła im głową, a z gestu uniesienia ręki można było wyczytać, że życzy im powodzenia.

Wybrani: AzerthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz