Rozdział 6

27 4 7
                                    

Sobota. Dla rodziny Blackmontów był to dzień sprzątania i przygotowań do niedzielnego odpoczynku. Chociaż i tak tylko dzieciaki mogły w ten sposób to nazwać. Dla rodziców przyjazd dalszej rodziny był odrobinę kłopotliwy. Pani Blackmont, jako, że bardzo się tym przejmowała, przesiadywała przez cały dzień w kuchni, piekąc ciasta i ciasteczka. Jej mąż usiłował ją uspokoić:

– Przecież to tylko rodzina, daj spokój!

– Czyli chcesz, żebyśmy źle wypadli?

– Byli tu milion razy, nie musisz się tak przygotowywać! Do tego, przyjeżdżają dopiero jutro, więc...

– Idź, zajmij się swoją robotą, kobiecie w kuchni się nie przeszkadza – rzekła, wracając do robienia deserów.

Ojciec Willa i Maxa westchnął ciężko.

– Kobiety...

Tymczasem starszy syn musiał odkurzać cały dom. Poirytowany zastanawiał się, po co to robi. Niby czemu kuzyni mieliby zwracać uwagę na zakurzone dywany czy podłogę? Will i tak postanowił, że zabierze ich do parku, tam było o wiele ciekawiej niż w tym samym, niezmiennym domu. Będzie mógł ich oprowadzić po miejscach, których nie odwiedzili poprzednim razem, pokazać najstarsze drzewa, przejść na plac zabaw dla młodszych, posiedzieć przy stawie... A do tego, z czego rodzice powinni być zadowoleni, poprzebywać na "świeżym" powietrzu. Za pewne i tak z nimi pójdą, więc po raz kolejny zadał sobie to pytanie: po co?

Odkurzacz wydał z siebie dziwny, piskliwy dźwięk, który wybudził Willa z zamyślenia o pięknym, niedzielnym dniu, jednak odgłos zniknął tak szybko, jak się pojawił. Jeszcze chwilę, znudzony i zirytowany, "jeździł" urządzeniem po długim dywanie w korytarzu. Uznawszy, że już wystarczy tych porządków, wyłączył odkurzacz, którego przeciągły szum wreszcie zaczął cichnąć. Zwrócił się ku drzwiom do pokoju brata i otworzył je bez pukania. Przeszedł przez próg, nie zwracając większej uwagi na patrzącego na niego z oburzeniem Maxa, i pchnął urządzenie do jego pokoju.

– Puka się – przypomniał, wracając do układania małych samochodzików na półce.

Will spojrzał na niego wymownie.

– Sam tego nie robisz – a po chwili dodał: – Hipokryta.

Trzynastolatek doskonale wiedział, że młodszy brat nie ma pojęcia, co oznacza to słowo i tylko dlatego go użył. Lubił się z nim droczyć.

Max jęknął gardłowo, kompletnie zniecierpliwiony.

– Musisz tak dziwnie mówić?!

– Ja? Ja nie mówię dziwnie. – Wzruszył ramionami i rozłożył ręce w lekceważącym geście. – To raczej ty nie rozumiesz, o co chodzi. – Uśmiechnął się lekko.

– Nieprawda! – odpowiedział, zdenerwowany. – Rozumiem!

– To wytłumacz mi to słowo. – Teraz na jego twarzy zawitał nowy, chytry uśmieszek.

Max chwilę rozglądał się nerwowo w różne miejsca, czasami otwierał usta, by coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy. W końcu tupnął nogą i, śmiertelnie obrażony na brata, odwrócił się, wracając do układania zabawek.

Will, jak zwykle w takich sytuacjach, uśmiechnął się do siebie. Jeszcze ani razu nie przegrał z Maxem w ich małych wojnach na złośliwe docinki. Nieważne, co się działo – jemu mógł dokuczać w każdym momencie. Nawet wtedy, kiedy miał na głowie śledzącego go człowieka w płaszczu i uprzykrzające życie wizje.

– Odkurz sobie ten pokój – powiedział, wskazując głową na urządzenie.

– Nie – odparł Max, zapatrzony w samochodziki, których ułożenie zmieniał co chwilę.

– Co? – spytał zaskoczony i poirytowany jednocześnie.

– Mama mówiła, że masz odkurzyć cały dom – powiedział spokojnie.

– Niby dlaczego? – spytał.

Max wzruszył ramionami.

– Tak powiedziała.

Tym razem to nastolatek wydał z siebie gardłowy jęk, lecz nie protestował. Kolejny raz w swoim życiu powiedział do siebie szeptem: "Beznadziejnie jest być starszym..."

Kiedy schylał się, by podnieść odkurzacz, wydawało mu się, że jego "braciszek" popatrzył na niego z błyskiem satysfakcji w oczach. Jednak zignorował to, nie chcąc bardziej się zdenerwować.

"Bez sensu, bez sensu, bez sensu...", powtarzał w myślach. Włączywszy urządzenie, powtórnie usłyszał ten znienawidzony, długi, głuchy szum wydobywający się z jego wnętrza. I znowu musiał zająć się nielubianą pracą.

Po zaledwie kilku minutach skończył odkurzać. Zrobił to bardzo niechlujnie i niedokładnie, ponieważ nie miał ani chęci, ani ochoty pomagać bratu. Opadł więc na jego niskie, aczkolwiek długie łóżko i położył się na nim jak na swym własnym. Kolejny raz zignorował nienawistne spojrzenie Maxa, który dalej siedział przy swoich zabawkach.

Rozglądnął się dookoła. Pokój ten nie różnił się prawie niczym od jego czterech ścian. Jedynymi innymi elementami były kolor ścian i ułożenie rzeczy. No i oczywiście sam wystrój – Will na półkach trzymał książki, a nie dziecinne, małe samochodziki-zabawki. Łóżko z czerwoną pościelą stało obok dużego okna z widokiem na park, a na przysłaniających go białych firankach wyszyto postaci z filmu "Auta". Max stał naprzeciwko starszego brata, w małym kącie, w którym, poza półkami, znajdowały się pudła z innymi, ważnymi dla niego rzeczami. W większości były to klocki i części rozkładanej drogi dla zabawek. Na podłodze z jasnego drewna wyłożono granatowy dywan, a na nim przyciśnięte do ścian szafki na ubrania i jeszcze więcej półek. Z – oczywiście – całą kolekcją małych autek. "Przynajmniej jest porządek", pomyślał Will, patrząc w kremowy sufit.

– Ej! – Ze spokojnego zamyślenia wyrwał go krzyk Maxa.

– Hm? – Natychmiast poderwał się z łóżka i spojrzał na brata.

– Po pierwsze: złaź z łóżka – rozkazał. – A po drugie: wyjdź stąd!

– Niby czemu? – spytał, chcąc jeszcze trochę mu podokuczać.

– Bo... – nie skończył, usłyszawszy stłumione wołanie ich mamy:

– Max! Chodź, pomożesz mi z ciastkami – poprosiła, będąc nadal na dole, w kuchni.

– Idę! – odkrzyknął z chęcią w głosie dzieciak i ruszył ku wyjściu z pokoju. Gdy był już na korytarzu, pierwsze wskazał rozkazująco w stronę pokoju trzynastolatka, by zaraz zbiec po schodach do kuchni.

Will jednak postanowił nie być taki posłuszny i, zostawszy w pomieszczeniu, zaczął wpatrywać się w okno. Tak naprawdę był po prostu zbyt leniwy, aby pójść do swego pokoju. W soboty zawsze tak miał i nic nie był w stanie na to poradzić.

"Patrzenie w park chyba naprawdę nigdy mi się nie znudzi", pomyślał, i była to najszczersza prawda; potrafił to miejsce obserwować godzinami, z zamyśleniem wpatrując się w drzewa. Kiedyś – na spokojnie. Teraz – z ciągłą obawą, że ktoś go obserwuje. Dlatego też patrzył w korony drzew. Gdyby znów zobaczył tego człowieka, prawdopodobnie nie wytrzymałby ze strachu i o wszystkim opowiedział rodzicom. A tego nie chciał, oj, nie chciał.

Jednak ciekawość i niecierpliwość wzięła nad nim górę i wreszcie niepewnie spojrzał na chodnik. Szukał tego mężczyzny, patrząc za drzewa oraz w tłumy ludzi, lecz go nie dostrzegł, ani razu. Czuł jakby kamień spadł mu z serca. Na szczęście, nikogo nie zauważył.

– Will! – Dosłyszał wołanie z dołu. – Obiad!

– Idę – odkrzyknął, zeskoczywszy z łóżka i ruszył szybkim krokiem ku schodom.

Lecz nie dostrzegł mężczyzny tylko dlatego, że był schowany za drzewem, bacznie obserwując dom Blackmontów.

Wybrani: AzerthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz