~ Rozdział 12 ~

241 32 0
                                    

Po około 30 minutach jazdy staneliśmy przed domem blondaska. Oczywiście pod czas jazdy, nie obyło się bez głupich zaczepek Josha i Brayan'a. Typowe.

Z kim ja żyje?

Dom był ogromny. Wyglądał trochę jak chata z filmów amerykańskich.

O Boże! Jaka chata! Ale skąd on miał na to pieniądze?

Wszyscy wysiedliśmy z samochodu. Zadarłam głowę do góry, chcąc zobaczyć go w całej okazałości. Był koloru białego, widać było w tym damską rękę...

Mój brat nie ma takiego dobrego gustu.

Od razu w oczy, rzuciły mi się sporych rozmiarów, drzwi frontowe. Były drewniane z pozlacanął gałką. Zaraz obok drzwi były, też nie małe, okna. Można się było w nich przejrzeć.

Z pewnością to nie dzieło mojego brata.

Nie miałam czasu na szczegółowe przyjrzenie się domowi, ponieważ ten idiota Zach, przerzucil mnie jak worek kartofli przez swoje barki i wniósł do domu.

- Puść mnie! Puść!- krzyczalam, bez skutecznie.

- Nie puszczę.- zaśmiał się i ani myślał mnie puścić.

- Masz mnie puścić! Teraz!- krzyczalam i walilam pięściami w jego plecy. Swoją drogą bardzo umiesnione plecy.

-A jak nie? To co mi zrobisz?- droczył sie dalej slicznooki.

- No nic Ci nie zrobię...- przyznałam mu rację. Bo co ja mogłam mu zrobić? Takie chuchro jak ja? Nic. Tylko czekać aż mu się znudzi, albo jak opadnie z sił po noszeniu takiego pasztetu jak ja.- Zach puść jestem ciężka...- powiedziałam już trochę spokojniej, aczkolwiek nadal próbując się uwolnić z ramion chłopaka.

- Co ty gadasz jesteś lekka jak piórko.- powiedzial i poslal mi buziaczka w powietrzu.

- Dobra! Koniec tego dobrego! Co tu się odpierdala?!- krzyknęła zbierając po schodach jakaś, naprawdę ładna dziewczyna.

Ładniejsza od Ciebie! Ty pasztecie!

- Nic. Ten idiota ma glupawke.- śmiał się Josh, niosąc mój bagaż do salonu.

- Nie mam glupawki... już nie można siostry kumpla ponosić?- powiedzial, odziwo też śmiejąc się z tej głupiej sytuacji.

- Ekhem! Możesz mnie łaskawie, wreszcie puścić?!- krzyknęłam, uderzając co z całej siły w plecy.

- No już, już, po co ta agresja?- uniósł ręce jak jakieś niewiniątko.

- Dziekuje- powiedziałam od niechcenia.

- Zach. Ty dzisiaj DAWNA dostałeś?- powiedzial wychodząc razem z Brayan'en z kuchni (połączonej łukiem z dużym salonem) do salonu w którym byli już wszyscy.

- A weźcie się wszyscy odpierdolcie- powiedzial z głupim uśmiechem na twarzy.

Nadal nie wiedziałam kim była dziewczyna która nas tak mile przywitała. Wyglądała jak ideał dziewczyny, była szczupłą, dlugo nogą, cycatą, brunetka z ciemno brązowymi oczami, wyglądały prawie jak czarne.

Podeszłam do tego ideału i wyciągnęłam rękę.

- Hej. Jestem Ana, ale dla przyjaciół An.- uśmiechnęła się do niej szeroko, czego ona nie odwzajemnila.

- Ta, ta. Ja jestem Mandy. Dla Ciebie Mandy...- powiedziała, odwracając się na pięcie i odchodząc.

- Nie przejmuj się nią.- powiedział Jack podchodząc do mnie i szepczac do mojego ucha.- Poprostu jest zazdrosna- zasmail się i zniknął gdzieś w kuchni.

- No to zaczynamy imprezę?- krzyknął tak aby wszyscy usłyszeli go z kuchni w salonie. Po chwili dołączył do nas. W rękach trzymał po dwa sześciopaki piwa.

- No ba!- powiedzial Josh stając obok mnie.- a ty pijesz?- zapytał.

- Em... nie... raczej nie... nie powinnam... mam 16 lat, za jakies dwa lata kochany.- wyjąkałam, a następnie usmiechnelam sie mowiac ostatnie osiem slow.

- Oj no weź nie bądź taka...- zrobił minke kota ze Shreka.

- Nie powiedziałam.- droczylam się z chłopakiem, na co odpowiedział mi wyginając dolna warge w łuk.

- Ploooooooseeeeee- błagał.

- Oj dobra An... dziś masz dzień dziecka.- zaśmiał się i rzucił mi puszkę piwa brat.

Whooooo?! JACK POZWALA MI PIĆ?! CoD!

Wyszczeżyłam się i zwinnie załapałam puszkę z trunkiem. Brayan zadzwonił po tylu ludzi... stwierdził, że to dobra okazja, abym poznała ludzi ze szkoły, ale ja za bardzo nie miałam na to teraz ochoty. Normalnie cieszylabym się na balowanie do rana, ale nie dziś, fatalnie się czułam, a taka impreza zawsze kończy sie nachlaniem do nieprzytomności. Przynajmniej dla mnie. A najgorsze jest to, że chłopaki zamówili chyba z 15 pudełek pizzy... co znaczy "będę musiała zjeść". Ugh... będę gruba jak swinia.

Po jakiejś godzinie od rozpoczecia imprezy, tylko ja nie byłam tak najebana jak reszta... żałosne... wiedziałam, ze tak to się skończy... Jack zarządził, ze gramy w butelkę.

- Chodźmy wszyscy do ogrodu! Tam będzie wygodniej!- krzyknął i machnął ręką w naszą stronę. Poszliśmy w szóstkę do ogrodu na taras.

********
Siedzieliśmy w kółku. Ja, Jack, Zach, Josh, Brayan i oczywiście panna idealna, Mandy...

Butelka krecila się i krecila, aż wkońcu zatrzymala sie na mnie.

- UHUHUHU!- buknal Josh.

Na przeciwko mnie siedział.
Zgadnijcie kto?! Tak kurwa! Zach!

O ironio...

- A więc An...- uśmiechnął się łobuzersko Brayan.- musisz pocalowac, ale z JĘZYKIEM- podkreślił ostatni wyraz- osobę siedzącą na przeciw Ciebie.- śmiał się dalej chłopak.

- Że co kurwa?!- otworzyłam oczy ze zdziwienia- nie ma mowy.- zauważyłam, ze Mandy patrzy się na mnie tak jakby mnie chciała zabić, albo gorzej.

- NUDZIARA!- krzyknął, CO?! JACK?! Alkohol robi swoje...

- CAŁUJ! CAŁUJ! CAŁUJ!- skandowali Baryan, Jack i Josh. Zach tylko śmiał się jak idiota wpatrzony w moje usta.

- Nie wstydź sie, nie ugryzę dopóki nie poprosisz- posłał mi buziaka w powietrzu Zach.

Idiota...

- HAHAHA! To się uśmiałam.- powiedziałam wystawiając do niego język.

****************
Dalsza część jutro... tak wiem jestem wredna, ale muszę przytrzymac Was w niepewności XD.

Buziaczki :* miłego wieczoru!

Pysiek

Another||InnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz