11. Dzień, jak codzień

10.1K 613 11
                                    

Obudziły mnie poranne promienie słońca, które wdarlo się do pokoju przez niezaciągnięte zasłony. Spojrzałam na telefon, była 7. Dziś niedziela, więc mogłabym jeszcze pospac, ale naszła mnie chęć na bieganie. Przemylam twarz wodą, umylam zęby i ubralam czarne legginsy, a do tego różową koszulkę. Związalam włosy w kucyk, założyłam buty i wyszłam z domu. Nałożyłam słuchawki i ruszyłam do lasu. Nie wiem ile tak bieglam, gdy poczułam, że jestem obserwowana. Szybko schowalam się za sosne. Zaczęłam nasluchiwac. Ktoś się zbliżał. Był tuż przy mnie. Wciagnęlam powietrze i odliczylam w myślach do trzech. Wyskoczylam zza drzewa z nożem w ręce, który zawsze biorę na wszelki wypadek od czasu feralnego spotkania z tamtymi facetami. Zamachnęlam i przystawilam nóż do szyi, ale zaraz nieznajomy zręcznie wytrącił mi nóż. Spojrzałam na...
-Sean!?
-Mar!?
-Co ty tu robisz?!- wykrzyknelismy razem.
-Ja tylko wyszłam pobiegać. A ty?!
-Obserwowałem teren, to obowiązek alfy.
-A. Aha. To ja już nie będę przeszkadzać. - i już się odwrocilam w celu ucieczki, ale zostałam zatrzymana za ramię.
-Gdzie ty się wybierasz? Chodź ze mną. Możemy biegać i jednocześnie obserwować.
-Niech będzie.- westchnęlam.
-Ale pamiętaj o jednym. Ja nie daje forów. - i ruszyłam sprintem.
Bieglam, a drzewa rozmazywaly się wokół mnie. Instynktownie je wymijalam, obejrzałam się za siebie. Seana nie było, zatrzymalam się raptownie.
-Sean! Gdzie jesteś!
-Tutaj. Ja też nie daje forów.- zjawił się za mną i popędzil przed siebie.
-To nie fair! Oszust!
-Wszystkie chwyty dozwolone!-odpowiedział przez ramię.
-Tak?- odszepnelam
-To zaraz zobaczysz.- odbilam się od ziemi i wdrapalam się na pobliskie drzewo i zaczęłam przeskakiwac z jednego na drugie. Nim się obejrzałam byłam na polanie. Za mną pojawił się zdyszany Sean.
-No co? Wszystkie chwyty dozwolone. -powiedziałam i ruszyłam do domu. On stał i patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęlam się do siebie. Weszłam do domu i poszłam pod prysznic. Wysuszylam włosy i podkrecilam je lokówką. Pomalowalam rzęsy i poszłam do pokoju się ubrać. Postawiłam na jasne klasyczne rurki z wysokim stanem, a do tego szary crop top. Loki związalam w kucyk. Spojrzałam na biurko, była niedziela. Kiedy ja ostatni raz siedziałam przy lekcjach? Szczerze? Nie pamiętam. Miałam do napisania referat z historii, esej z angielskiego i naukę na dwa sprawdziany. Nie tak to jest, gdy się opuszcza szkołę. No nic trzeba się za to zabrać, ale zanim to zrobię pójdę po coś do picia. Na dole babcia oglądała swój ukochany serial, chociaż w sumie to ona lubi wszystko co jest w telewizji. Poszłam do kuchni i znalazłam w lodówce ostatnią pepsi. Muszę wybrać się na zakupy. Dawno już wyczerpał się mój zapas batoników i pepsi. Wiem, że to niezdrowe, ale to silniejsze ode mnie. Miałam taaaką chęć na snickersa. Westchnęlam. Zgarnęlam klucze do auta babci z wyspy i założyłam swoje nowe vansy do tego bluza i byłam gotowa. Weszłam jeszcze tylko do salonu.
-Babciu jadę na zakupy, chcesz cos?
-Nie nic nie potrzebuję. Naszła cię ochota na słodycze, co?
-Zgadłaś, niedziela to mój dzień słodkości. To ja jadę, ok?
-Jasne.
Usmiechnęlam się i wyszłam z domu. Wsiadlam do auta i odpalilam. Ruszyłam z podjazdu. Do marketu było jakies 20 minut drogi. Byłam już prawie na miejscu, gdy zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Seana. Odebrałam.
-Tak?- zapytałam
-Mar? Gdzie jesteś? Musisz natychmiast wracać do domu! Pamiętasz ten wypadek w Seattle? Zabiłem alfe wrogiej watahy, a reszta, która przeżyła chcę cię dorwać. MUSISZ wracać! - wrzasnal mi do ucha, ciężko dyszal jak gdyby biegł.
-Ale, Sean pocz... - nagle coś rzuciło się na moją przednią szybę. Wrzasnęlam.
-Mar! Co się stało!? Masz uciekać, gdzie jesteś!? Mar!
-Ja... Ja nie wiem, niedaleko-nagle ktoś pięścią przebił szybę, która rozprysla się na wszystkie strony. Ręka nieznajomego wyrwala mi telefon. Słyszałam jeszcze wrzask Seana. Otoczyli mnie, w sumie było i czterech.
-No proszę, znów się spotykamy.- powiedział barczysty typ.
-Spróbuj mnie tylko tknąc!- warknęlam
-Spokojnie, albo będziesz współpracować, albo użyjemy innych środków.- wysyczal
W mgnieniu oka otworzył drzwi i brutalnie mnie wyciągnął.
-Jason, weź ją do wozu.-wydał polecenie, a do mnie zaczął się zbliżać wysoki blondyn, który miał mnie odebrać. Gdy już miał złapać mnie za ramię kopnęlam go w kolano i puscilam się biegiem w stronę lasu. Słyszałam wiązankę przekleństw, ale nie odwracalam się za siebie. Byłam szybka, jednak oni też nie zostawali w tyle. Nagle jeden z nich podciąl mi nogi. Padlam jak długa na ziemię. W jednym momencie związał mi ręce i nogi. Krzyczalam i próbowałam się uwolnić, a oni w odpowiedzi włożyli mi knebel do ust. Blondyn przerzucil mnie sobie przez ramię i skierował się do samochodu. Wrzucił mnie do samochodu, a ja w ostatniej próbie ratunku wierzgalam się i udało mi się nawet zdzielic go w twarz. Warknąl na mnie i wyciągnął... Strzykawkę!? Był w niej jakiś niebieskawy płyn. Nim się obejrzałam, igła była już w mojej szyi. Chciałam coś powiedzieć, krzyknąć, ale była już tylko ciemność.

The Moon Light ✔[poprawiane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz