12. Uprowadzona

9K 624 14
                                    

Kilka dni od porwania

Obudziłam się związana. Lężąc w kącie rozejrzalam się wokół. Byłam w zatęchlej, wilgotnej piwnicy. Pomieszczenie oswietlała jedna, goła żarówka na środku sufitu. Było mi zimno, miałam gęsią skórkę. Ubranie było w strzępach i przemoczone. Nie jadłam od nie wiem kiedy. Nagle otworzyły się drzwi, a do środka wszedł blondyn o imieniu, którego nie pamiętam. Towarzyszył mu ten, jak mi się wydawało przywódca.
-O, widzę, że nasza wilczyca z pazurkami się obudziła. Nieźle urządzilas Jasona.- śmiejąc się szyderczo wskazał na blondyna.
Czyli to był Jason. Dopiero teraz spojrzałam we wskazanym kierunku i... To moje dzieło?! Co tu duzo mówić byłam niezła, skoro samym kopniakiem w twarz ze związanymi nogami potrafiłam zadać taki cios. Chłopak miał wielki siniak na praktycznie całej twarzy i nastawiony nos. Brawo ja!
-Tak, mam cea prawda?- zapytałam bezczelnie, by go zezłoscic, on jednak tylko się rozesmial i powiedział
-Wygadana z ciebie dziewczyna, ale nie na długo.- stwierdził i wyszedł kręcąc głową z tajemniczym uśmiechem. Co oni chcą mi zrobić?
Jason, (myślę, że już zapamiętam to imię) podszedł do mnie z kocem i tacą, na której było dwie kromki chleba z masłem i sok. Wyciągnął do mnie rękę z jedzeniem, a ja zrzucilam je na podłogę, to samo robiąc z kocem. On stał tylko, patrząc na mnie z obojętnością.
-Dobrze, a więc bedziesz głodowac.
Powiedział i wyszedł, zamykając drzwi na zasuwki i klucz.
Opadlam na kolana, a z moich oczu popłynęly łzy. Dlaczego wszystko co zle musi mnie dotyczyć? Przeze mnie zginęli rodzice, przeze mnie babcia się teraz martwi, to przeze mnie wataha nie zazna teraz spokoju. Sprowadzam na ludzi same problemy. Co więcej sprowadzam je na tych, których kocham. Zaszlochalam cicho. To wszystko moja wina. Po chwili zasnęlam z wyczerpania.

( kilka godzin później, wieczór)

Huk drzwi, ktory mnie obudził. Warknięcie. Szturchnięcia , dopiero mocny policzek mnie otrzeźwil.
-Słuchaj dziewczyno, sprawa wygląda tak zaprowadzisz nas do swojej watahy i wydasz swoje alfe, a wtedy ty i twoja rodzina będziecie bezpieczni. Rozumiemy się? W sumie do ciebie nic nie mam, ale to przez twojego Seana nasz wielki alfa, a mój brat nie żyje. Zapłacisz za ty, albo twój kochany przeznaczony. Wybieraj.- wysyczał
- Nie wydam mojej watahy- powiedziałam dobitnie, a on w tym momencie uderzył mnie w brzuch. Osunęlam się po ścianie.
-Chyba się nie zrozumieliśmy. Jeszcze raz?
- Nie zaprowadze was do nich.-wychrypialam
-Oh, ależ nie musisz, wystarczy, że telepatycznie wyślesz wiadomość o pomoc do swojego alfy, a wtedy sfora będzie tu w kilka godzin.
-Nie... Nie zrobię tego. Ja nawet nie potrafię.- sklamalam
-Nie wierzę ci. No cóż masz godzinę na zastanowienie. Po tym czasie przyjdę tu i zobaczymy. Jeśli nie on, zginiesz ty. To nawet lepszy pomysł. Straci to co jest mu najważniejsze na świecie. Tak jak ja straciłem brata.- stwierdził i wyszedł w asyście dwóch innych wilkołaków.

Sean POV

Odkąd ją zabrali nie jem, nie śpię, tylko egzystuję. Mój wilk jest niespokojny. Czuję jakbym się rozsypywal. Nie jestem już jednością, jestem milionem kawałków, małych skrawków. Myślę o tym co jej robią. Czasami mam wrażenie, jakbym czuł jej ból. Ból uderzeń, ból samotności, ból łez. Jej bezsilność. Próbowałem dotrzeć do niej telepatycznie, ale mnie blokuje. Wie co robi. Nie chce żebym się narażal, ale ja już nie mogę. Muszę działać. Matt nasz komputerowy as, wraz z chłopakami próbuje ich namierzyć, ale jak na razie bez skutku. Jestem do niczego. Ciągle na wszystkich wrzeszcze, wybucham o byle co, ale oni mnie rozumieją. Wiedzą co czuję i choć trudno mi to przyznać świadomość, że mogę jej nigdy nie zobaczyć doprowadza mnie do szału. Stałem na balkonie i patrzyłem w ciemność, robię tak codziennie w nadziei, że nagle wyjdzie z lasu cała i zdrowa. Jednak wiem, to niemożliwe.
-Znajdę cię Mar. Choćbym miał szukać całe życie, znajdę cię, bo cię kocham.

The Moon Light ✔[poprawiane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz