Miał być we wtorek, jest dzisiaj. Poznajcie moją dobroć!
___________
- Zayn? – wypalił Louis bez tchu, gdy Zayn podniósł słuchawkę. Brunet był w toalecie, a po powrocie miał sześć nieodebranych połączeń od Louisa, który rzadko dzwonił do niego, gdy był jeszcze w drodze na mecz.
- Co tam?
- Dzięki Bogu, że odebrałeś. Czy Harry jest z tobą? – zapytał Louis.
- Nie, on... pojechał z dziećmi na świąteczne zakupy. Wyszli tylko kilka minut temu. Próbowałeś do niego dzwonić?
- Przed chwilą do mnie zadzwonił. Powiedział, że był wypadek, ale połączenie zostało zerwane i nie mogłem się do niego dodzwonić. Czy mógłbyś zrobić mi ogromną przysługę i sprawdzić, czy jego samochód jest nadal w garażu? Może sprawdzić okolicę? Ja będę dzwonić po szpitalach. Zadzwoń do mnie tak szybko, jak coś znajdziesz.
- Tak, tak. Kurwa. W porządku.
Zayn chwycił płaszcz i klucze i przypiął Harley smycz. Szczeknęła entuzjastycznie, gdy zdała sobie sprawę z tego, że wychodzą na zewnątrz, uderzając głową o jego nogę. Gdy wyszli, Zayn nacisnął guzik windy, z roztargnieniem drapiąc szyję Harley, gdy czekał. Harry wyszedł tylko - ile - dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut temu? Najwyżej? Zayn był tak zajęty szkicowaniem, że ledwo podniósł wzrok. Pamiętał o ostrzeżeniu Harry'ego o śliskich drogach, ale szybki rzut oka na okno potwierdził, że śnieg nawet nie zaczął jeszcze padać.
Gdy pięć minut minęło i winda nadal nie przyjechała, Zayn zaklął pod nosem. Ze wszystkich dni, w które mogła się zepsuć, wybrała ten, w którym Zayn był sam w domu i nie miał innego sposobu dotarcia na dół. Robił niepewny postęp w swoich sesjach z Gerardem - był w stanie chodzić po pokoju z pomocą laski - ale to było bardzo powolne i szybko się męczył. Nie było mowy, żeby sam mógł pokonać sześć pięter. Ale też nie mógł siedzieć w miejscu. Louis na niego liczył. Harry na niego liczył.
Zayn zapukał do drzwi właściciela, jego serce biło coraz bardziej gorączkowo z każdą mijającą sekundą. Wreszcie pan Higgins pojawił się w drzwiach w zabrudzoną kamizelką i parą pasiastych spodni, wyglądając, jakby Zayn właśnie wyprowadził go z zaświatów.
- Czego chcesz? – zapytał szorstko.
- Widział pan Harry'ego dziś rano? Tomlinsona? Jest w 6107. Myślę, że miał wypadek, ale winda się zepsuła i...
Zaczerwienione oczy mężczyzny empatycznie zerknęły na wózek Zayna.
- Tak. Widziałem go, kiedy wracałem ze swojej zmiany. Ma te bliźniaki, tak? Chłopiec i dziewczynka? Urocze – zadumał się, drapiąc się po brzuchu przez koszulę. – Zadzwonię po naprawę windy. Potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Nie, nie. W porządku. Dzięki. Przepraszam, że pana obudziłem. - Zayn był zbyt zakłopotany, by prosić nieznajomego o pomoc w zejściu na dół. W dodatku biedak właśnie wrócił z nocnej zmiany.
Porzucając swój wózek przy schodach, Zayn chwycił poręcz jedną ręką, owijając smycz Harley wokół swojego drugiego nadgarstka, i zaczął straszliwie powolny proces schodzenia na dół. Kiedy w końcu upadł na czwartym piętrze, był całkowicie spocony, jego nogi płakały z bólu, a łzy frustracji piekły go w oczy.
Harley zlizała łzy z jego policzków, a Zayn ukrył twarz w fałdach skóry na jej szyi, łapiąc oddech. Pozwolił sobie użalać się nad sobą przez jedną minutę, zanim wyjął komórkę. Najpierw wykręcił numer Perrie, z brakiem szansy, że akurat była w pobliżu, ale przekierowało go prosto do poczty głosowej. Rozważał zadzwonienie do Eleanor, ale nie - nie byli tak blisko, a ona byłaby kompletnie bezużyteczna w sytuacji awaryjnej – była tylko jedna osoba. Tylko jedna osoba, której ufał.
CZYTASZ
These Streets (Larry Stylinson) - Tłumaczenie
FanfictionHarry nie odzywał się do Zayna przez kilka miesięcy - trzymał się myśli, że znajdzie czas, ale potem coś jeszcze mu wypadało - jeden z bliźniaków miał gorączkę, musiał zadzwonić do właściciela, ponieważ wywóz śmieci został ponownie zatrzymany, albo...