Rozdział XVII

496 41 1
                                    

Po godzinach w zupełnej ciemności, oczy Harry'ego oślepione zostały blaskiem, lejącym się przez szyb windy, gdy drzwi zostały otwarte. Strażak ukazał mu się jako anioł, schodzący z nieba i przysłaniający światło niebiańskiego słońca. Gdyby nie to, że poszarpany ból przeszywał jego ramię i bark, a dzieci wiły się na jego piersi, Harry mógłby pomyśleć, że nie żyją.

- Najpierw zabierz dzieci – zadecydował Harry, gdy strażak ześlizgnął się w dół na linie, buty uderzyły o podłogę z ciężkim dźwiękiem.

- No dalej, skarby – powiedział mężczyzna uprzejmie, z irlandzkim akcentem, biorąc je w ramiona. Jego głos brzmiał dziwnie znajomo, ale oczy Harry'ego wciąż dostosowywały się do jasności i podejrzewał, że mógł być w malignie. Z dziećmi nie leżącymi na jego piersi, Harry w końcu czuł się tak, jakby mógł ponownie wciągnąć powietrze do płuc. Wziął głęboki oddech, który drżeniem wysłał pulsujący ból do jego boku, nieproszone łzy spływały mu twarzy. Dzieci były bezpieczne. Tylko to się liczyło. Bez względu na to, co stało się teraz, dzieci były bezpieczne.

Ulga była natychmiastowa i zdecydowana. Szlochał. Ktoś ich znalazł. Nie umrą tam. Byli w porządku. On był porządku.

Strażak uklęknął obok Harry'ego, kiedy wrócił.

- Jesteś ranny?

Harry podniósł głowę, zerkając na niego.

- Niall?

- Cóż, kto inny mógłby to być, do cholery? – Niall zaśmiał się i ten dźwięk był ostatnią rzeczą, którą miał w świadomości Harry.

Kiedy stracił przytomność, uśmiech szarpał się na jego ustach.

***

- Jak z nim? - wypalił Zayn, zanim Louis w ogóle miał okazję się odezwać.

Louis powiedział, że zadzwoni, jak tylko coś mu powiedzą, a był to niekończący się okres oczekiwania i udawania oglądania Tarzana na Netflix, zanim telefon Zayna wreszcie zadzwonił gdzieś około ósmej. Prognozowany śnieg padał systematycznie przez cały wieczór i Zayn podczas filmu co chwilę zerkał z niepokojem na okno, chcąc zobaczyć samochód Louisa, parkujący przy krawężniku. Ale ulice były niezwykle opuszczone przez godzinę, śnieg wirował niczym złoty brokat, pośród żółtych stożków świateł ulicznych. Zaparkowane samochody pokryte były zaspami śniegu, niczym meble ogrodowe, okryte płótnami podczas zimowego sezonu.

Harry wyglądał źle. Kiedy oni w końcu wyciągnęli go z szybu windy i przypięli do noszy, był biały jak śnieg, piętrzący się na parapetach. Zayn musiał obrócić twarz, zagrzebując ją w piersi Liama, na widok białej, odsłoniętej kości, wyłamującej się przez skórę klatki piersiowej Harry'ego, jak pierwszy pęd krokusa, przedzierający się przez rozmarzającą na wiosnę ziemię. Jego biała koszula przesiąknięta była krwią. Miał szczęście, że się nie wykrwawił. Miał szczęście. Było po prostu trudno o tym pamiętać, gdy obraz jego okaleczonego ciała nieustannie migał w głowie Zayna, wirując, jak zepsuta rolka filmowa horroru.

W sumie spędzili półtorej godziny w szpitalu. Zayn zadzwonił do Louisa, gdy jechali karetką, i jakoś dobił się on do nich z lotniska. Dzieci zostały już przebadane, nie miały nawet zadraśnięcia, ale były przestraszone, przyciszone i ledwo poderwały się, kiedy pielęgniarka po badaniu dała każdemu z nich po lizaku.

Zayn również był wstrząśnięty, retrospekcje z jego własnego wypadku przeplatały się z tym Harry'ego w jego umyśle - krew, rozbite szkło, gryzący powiew benzyny, blada twarz Harry'ego, unieruchomiona przez stabilizator na jego szyi. Zayn uparł się, że zostanie i dotrzyma towarzystwa Louisowi, ale ten przegonił go z sali szpitalnej Harry'ego, kiedy bliźniaki zostały wyrejestrowane. Zayn czuł zarówno ulgę, jak i nieco winy, kiedy został odprawiony z kwitkiem.

These Streets (Larry Stylinson) - TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz