9

151 13 1
                                    

Około godziny 7 rano obudziła mnie czule macocha (wiem brzmi strasznie ale jest świetna - bardzo ją kocham).

- Mike. Mike. Wstawaj dziś idziesz do szkoły.

- Nieee - powiedziałem przeciągając się w łóżku. Mama uśmiechnęła się widząc moją zrezygnowaną twarz. Wiedziała co zrobić by pojawił się na niej uśmiech.

- No wstawaj bo się spóźnisz - mówiła łagodnie.

- Trudno.

- Zawiedziesz Billie'go.

- Wybaczy mi.

- Kawa czeka na dole - powiedziała wychodząc.

- No dobra... Idę!

Niecne siły przyciągnęły mnie do kuchni. Usiadłem jeszcze nieprzytomny. Przeczytałem nagłówki z gazety. Nic ciekawego. Wyraziłem swoje zdegustowanie polityką:

- Świat się wali...

- Ty musisz go uratować.

- Jak?! - zapytałem zdziwiony wypowiedzią matki.

- To już nie moja sprawa. Co ja mam za ciebie odwalać brudną robotę? Daj spokój. Na pewno coś wykombinujesz z Billie'm.

- Oby.

Zjadłem śniadanie, wypiłem pyszną kawę. By jeszcze bardziej się pobudzić i (ze względów oszczędnościowych) wziąłem zimny prysznic. Założyłem garnitur, uczesałem się oraz przykryłem pod toną pudru siniaka - już powoli schodził. Pożegnałem się z domownikami i wyruszyłem po sąsiada.
Zadzwoniłem do drzwi. Otworzył ojczym BJ:

- Tak?

- Przyszedłem po... - przerwał mi.

- Tak wiem. Po Billie'go - następnie zawołał wgłąb domu. - Billie ! Mike przyszedł!

Słyszałem zbieganie po schodach i krzyk przyjaciela:

- Już idę!

Uśmiech mimowolnie zagościł na mojej twarzy. Po chwili w drzwiach ujrzałem znajomą twarz. Był równie elegancko ugrany. Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Gdy już zamknęliśmy za sobą drzwi od domu Armstrong'ów przytuliliśmy się (po męsku) na przywitanie.

- To co? Jak oceniasz nasze szanse na przeżycie? - zapytałem.

- Podczas apelu? Hmm. Około 50% -  już się nie mogę doczekać tej "interesującej" przemowy dyrektorki. Lecz najgorsze będzie chyba te zebranie w klasie. Nowe twarze.

- Ja też nie mogę się wprost doczekać...

- Wiesz bo tak naprawdę wystarczysz mi ty i koniec. Szczęście do końca życia.

- Dla mnie najbardziej ty się liczysz BJ więc nie musisz się martwić. Nikt nie zajmie twojego miejsca.

- Czy ktoś mówił, że się martwię? Daj spokój ja wiem, że mnie nie opuścisz.

- I się nie zawiedziesz.

Uśmiechnęliśmy się życzliwie do siebie. Byliśmy już w połowie drogi gdy mój BFF zdjął czarny krawat i włożył w jakieś przydrożne krzaki.

- Co ty robisz?!

- Ja? A jak myślisz? Nie wiem czy pamiętasz ale jesteśmy punk'ami -  (jasne BJ... Okłamuj się do końca życia) - Ja wiem, że ty wiesz jakie są nasze zasady. Ja ich przestrzegam!

Następnie wyciągnął czerwony krawat z kieszeni marynarki. Założył go.

- Może to nie jest jakiś wielki bunt... Raczej takim zachowaniem nie obalimy prezydenta i rządu no ale... Zawsze coś. Nieprawdaż?

Green Day: Te pierwsze razy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz