Postanowiłem wstać około godziny 6 bo leżenie w łóżku i wpatrywanie się w sufit przez całą noc jest niezwykle irytujące. Tym razem kawa była koniecznością a nie głupią zachcianką. Co dzisiaj jest? A!- środa. Dzień konkursów. JEJ. Ciekawe co też ONI wymyślili. Konkurs czytania płynnego w języku Francuskim? A może matematyczny: ile zadań obliczysz w ciągu 30 minut? Hmm?! Mam wielką nadzieję, że takich nie będzie ale za wiele nie oczekuję bo to tylko szkoła. Nie wiedziałem czy zabrać książki czy też nie bo oczywiście szkoły w Oakland są tak świetnie zorganizowane, że nigdy nie wiesz co masz zrobić lub co cię spotka następnego dnia. Ostatecznie jednak zostawiłem wszystko w domu.
-Najwyżej dostanę jedynkę, uwagę czy inne gówno.-powiedziałem sam do siebie usprawiedliwiająco.
Było to już tradycją, że przed wyjściem do szkoły poszedłem po mojego sąsiada. Ten już na mnie czekał pod drzwiami, również bez plecaka.
-Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiłeś.
-No nie.
Chwila ciszy.
-No to podwijaj rękawy.-rozkazałem.
-Nie wierzysz mi?-zdziwił się.
-Nie no wierzę ale...
-Ale co?!-zdesperowany zrobił to o co wcześniej prosiłem.-Widzisz?! Nic nie ma!
Nie wiedziałem co zrobić. Ale ważne, że się chociaż odezwał, nie jak wczoraj po południu. Nic sobie nie zrobił i to się liczy, a nie jego "foch 4ever na pięć minut". Nie rozmawialiśmy ze sobą przez całą drogę. Co jakiś czas próbowałem go zaczepić np. typowym popchnięciem zaczepkowym lecz on albo to ignorował albo mówił "odwal się". Tyle. Postanowiłem, że może Tre, Jason i John mi pomogą doprowadzić BJ do normalnego stanu. Normalnego stanu czyli zacieszu na mordzie Armstronga, oryginalnego humorku i zadartego do góry nosa, oczywiście nie może też zabraknąć wszystko widzących zielonych oczu.
Doszliśmy do szkoły. Znalazłem chłopaków i omówiłem z nimi (bez czarnowłosego rzecz jasna) sprawę mojego BFF. Ci postanowili po przez nieznaczne rzeczy podnieść jego morale. Wszyscy założyliśmy, że jego nieco przybita postawa jest spowodowana rozpadem zespołu. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy prawdy.
Jak się później okazało to konkursy były dość znośne. Kalambury grupowe, jakieś prace artystyczne, testy wiedzy no i te kochane językowe i matematyczne no ale całe szczęście, że była dowolność w tym na co i z kim idziemy. Jason uchodzący za człowieka oczytanego wybrał się na różnorakie testy wiedzy. John obudził w sobie Van Gogh'a i poszedł na konkurs malarski. Tre uznał, że interesują go rośliny i wybrał "biologiczno-praktyczny quiz o życiu marchwi". Nazwa powalająca. Ja pod przymusem startowałem w zawodach sportowych. A znowuż pan obrażalski z braku większego wyboru zapisał się na konkurs chemiczny. Ale się wszyscy wkopaliśmy... Po pięciu godzinach męczarni spotkaliśmy się na holu głównym podczas przerwy.
-I jak?-zapytałem cały czerwony i zdyszany.
-Ja cały czas przed oczami mam jakieś kolorowe plamy...-stwierdził nasz artysta.
-John. Ty jesteś cały brudny. To nie są zwidy. To jest farba.-stwierdziłem.
-Już nigdy nie zjem marchewki. Co to był za test? Skąd mam wiedzieć kto ją przywiózł do Californi?!
-No to już mamy kolejny absurd. Bo kto słyszał o takim kraju jak Polska?! Że niby w Europie. Kłamcy! Tam jest ZSRR i Niemcy a nie jakaś tam Polska!-mówił zbulwersowany White.
-No ale Jason. Tam JEST Polska. To taki kraj daleko za murzynami. Nawet ja to wiem.-powiedziałem.
-Może kiedyś tam pojedziemy...-rozmyślał Tre.
CZYTASZ
Green Day: Te pierwsze razy.
FanfictionMłody Billie jest rozsądnym dobrym uczniem. Jego najlepszy przyjaciel to Mike, który nie boi się ryzyka. Ostatnie dni wakacji chcą wykorzystać w całości. Organizują imprezę. Dirnt pragnie spróbować czegoś nowego i namawia do tego przyjaciela...