Rozdział 7

2.6K 172 22
                                    

Wpadłam do domu i zatrzasnęłam drzwi. Oparłam się o nie plecami, a torebkę rzuciłam przed siebie. Szpilki, a właściwie to co z nich zostało, poszybowały zaraz za nią. Emocje powoli zaczęły ze mnie uchodzić. Osunęłam się na podłogę, jednak nie dane mi było pogrążyć się w smutku, złości i innych skrajnych uczuciach, bo zaraz usłyszałam pukanie do drzwi.

-Czego? - warknęłam.

-Czy może pani otworzyć? - Usłyszałam po drugiej stronie drzwi. Ponieważ rodzice wychowali mnie na kulturalnego człowieka to otworzyłam.

Chociaż, z drugiej strony ostatnio zachowuje się jak rozpieszczona księżniczka.

- Czego? - Starałam się być uprzejma, ale chyba mi to nie wyszło.

- Mogę wejść?

- Spadaj!

- Nie poznaje mnie pani?

- A powinnam?

- Uratowałem pani życie.

- Ach tak coś sobie przypominam. - Zawsze miałam dobrą pamięć do twarzy, ale tego dupka jakoś nie skojarzyłam.

- To super! Więc co mogę wejść?

- Spadaj! - Zatrzasnęłam kolesiowi drzwi przed nosem. - Chwila... - Otworzyłam je ponownie, a on tam dalej stał i się uśmiechał. - Skąd wiesz gdzie mieszkam?

- Pobiegłem za panią.

- Aha. Czyli chcesz wejść?

- Jeśli pani pozwoli to tak.

- Spadaj! - Znowu zatrzasnęłam drzwi.

Zadowolona z tego, że udało mi się pozbyć nieproszonego gościa, udałam się do kuchni. Z lodówki wyjęłam wino, nie wiem skąd je miałam, ale otworzyłam butelkę i napiłam się prosto z gwinta nie bawiąc się w kieliszki.

- Wytrawne - pomyślałam. - Teraz już wiem skąd je mam, miało być do obiadu na dzisiaj.

Schowałam resztkę alkoholu do lodówki i udałam się w głąb korytarza, po drodze zbierając rzucone rzeczy.

- Już chyba z piąty raz zbieram porozrzucane ubrania, a minął dopiero niecały tydzień. - Zrzędziłam pod nosem.

Zajrzałam do garderoby i wyciągnęłam pierwszy lepszy dres i koszulkę, na moje oko o dwa rozmiary za dużą. Skąd ja ją w ogóle wytrząsnęłam? W łazience stanęłam przed lustrem i nie mogłam uwierzyć, w to co widzę. Zdarty nos, czoło, łokcie i kolana. Wyglądałam jak rozjechana wiewiórka.

- To wszytko przez tego palanta. Gdyby nie popchnął mnie na asfalt nie wygląda bym AŻ tak źle
- powiedziałam sama do siebie. Jednak po chwili namysłu uznałam, że moje słowa nie mają najmniejszego sensu. Gdyby on to wyglądałabym dość martwo.

Ostrożnie weszłam do wanny. Chciałam się zrelaksować, więc wlałam sobie trochę płynu do kąpieli o zapachu mango. Nie wpadłam na pomysł, że rany mogą bardzo szczypać, jednak nie zważałam na to, od tego się nie umiera. Chwilę poszczypie i przejdzie. Zanurzyłam się w pianie po samą szyję. Woda była idealna, a ja czułam się wspaniale. Znaczy wspaniale dopóki nie przypomniałam sobie o tym... tym całym Patricku. Od razu ciśnienie mi się podniosło, ale szybko się uspokoiłam. Miałam dość nerwów, chciałam się tylko zrelaksować. Wyszłam z wanny dopiero wtedy, gdy zobaczyłam, że moje palce są pomarszczone. Spojrzałam na zegarek.

- No ładnie trzydzieści minut moczyć się wodzie to chyba tylko ja potrafię.

Kurde, starzeję się. Zaczynam gadać sama do siebie.

Wytarłam się puchatym ręcznikiem. Wciągnęłam na siebie spodnie dresowe, moje ukochane w kolorze neonowego różu, i tą nieszczęsną koszulkę z czerwonym napisem "GRYZĘ".

- Idealnie. - Tym razem zapanowałam nad sobą i już nie powiedziałam tego głośno.

Z szuflady pod zlewem wyjęłam wodę utlenioną i plastry. Opatrzyłam rany i wyszłam z łazienki. Na dnie kuchennej szafki znalazłam jakieś chipsy paprykowe.

- Chyba jeszcze nie są przeterminowane?

Zadowolona z udanych "łowów" wgramoliłam się na moje ukochane, wielkie łóżko i włączyłam telewizor. Tym razem darowałam sobie brazylijskie tasiemce i wybrałam program o zdrowym odżywianiu.

Cóż za dziwny zbieg okoliczności.

Kiedy paczka po chipsach wylądowała na podłodze stwierdziłam, że dalej mi mało. W kuchni znalazłam jeszcze serowe paluszki i ciasteczka czekoladowe. Do tego jeszcze kieliszek tego nieszczęsnego wina. Obżarstwo najlepiej działa na skołatane nerwy.
Z kolejną porcją niezdrowych przekąsek podreptałam do sypialni. Po drodze założyłam jeszcze moje, ukochane niebieskie kapcie-króliczki. Kiedy cały prowiant jaki dostarczyłam do łóżka został zjedzony zrobiłam się bardzo śpiąca. Zerknęłam jeszcze tylko na mój telefon. Nieodebrane połączenia - trzynaście, nowe wiadomości - dwadzieścia jeden.

Ten telefon w ogóle dzwonił? Ups, nie słyszałam....

***

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Niechętnie zeszłam, a właściwie spadłam, z łóżka. Założyłam moje niezawodne ciapy i poszłam otworzyć drzwi.

- Dzień dobry pani. - W progu stał mój "bohater".

- Czego? - Znowu zepsuł pogorszył mi się humor.

- A pani jak zwykle w doskonałym nastroju. Czy mogę wejść? - Mężczyzna zapytał niepewnie.

- Widzę, że się pan szybko nie odczepi. Dobrze niech, pan, wejdzie. - Otworzyłam szerzej drzwi.

- Dziękuję. To dla pani - Wręczył mi czerwoną różę.

- Dziękuję. Napiję się pan czegoś?

- Nie dziękuję, nie trzeba.

- Jak tam pan chce. Proszę usiąść w salonie, a ja zaraz przyjdę.

Poszłam do kuchni zrobiłam sobie szybką kawę, a różę wstawiłam do wazonu.

- Bardzo ładne mieszkanie. -Pochwalił nieznajomy.

- Dziękuję, sama urządziłam.

- Przepraszam panią nie przedstawiłem się. Nazywam się Robert Smith.

-Ida Lao. - Uścisnęłam podaną dłoń.

- Miło mi cię poznać, Ido. Masz bardzo... ciekawą koszulkę.

- O boże! Przepraszam cię, zapomniałam się przebrać.

- Nic się nie stało. - Robert zaczął się śmiać. - Wiesz jak już się ciebie "oswoi" to jesteś całkiem miła.

- Nie pozwalaj sobie. "Nie oswojona" też jestem miła. Tylko wczoraj miałam zły dzień.

- Wolę nie pytać, co się stało, bo znowu dostanę. - Mężczyzna zaczął się śmiać i wskazał na swój policzek.

- Właśnie. Chciałam cię przeprosić. Nie powinnam być taka... agresywna, ale szef mnie zdenerwował.

- Ach tak szef. No to jeśli twoje wczorajsze zachowanie było spowodowane szefem, to ci wybaczam. - Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, pokazując przy tym swoje białe, równe zęby.

Dopiero teraz dotarło do mnie jak wygląda mój "bohater". Robert był wysokim, wyższym ode mnie, mężczyzną o wąskich biodrach i szerokich barkach. Koszulka opinała się na jego ciele prze co dało się dostrzec zarys mięśni. Włosy miał brązowe i w nieładzie, a jego oczy były niebieskie i przenikliwe. Linię szczęki miał mocno zarysowaną.

- Boże! - pomyślałam. - Ja tu gadu gadu jakby nigdy nic, a przede mną siedzi taki przystojniak...

- Robert przepraszam cię na moment, ale muszę skoczyć do łazienki się przebrać.

- Dobrze widzę, że potrzeba zmiany ciuchów jest silniejsza. A może przy okazji pójdziemy coś zjeść. Na przykład do jakiejś restauracji. Znam świetny lokal niedaleko.

- W sumie... obudziłeś mnie, więc nie zdążyłam nic zjeść i jestem głodna... No dobrze daj mi chwilę i możemy wychodzić.

Deszczowa miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz