17# Weak mind died

610 68 133
                                    

Lauren's POV

Delikatna zielona trawa muskała moje stopy. Szłam przed siebie, do krawędzi mojego istnienia. Ogromna polana, w oddali jakaś postać nie dostrzegałam jej, była zbyt daleko. Jednak po drugiej stronie tej przepaści widziałam wszystkich. Moją małą dziewczynkę. Kochaną Tanity, która zostawiłam jeszcze przed śmiercią brata. On sam. Harris z wyciągniętymi ramionami abym mogła w nie wpaść. Dziadkowie w swoich objęciach, czekający na mnie. Byli tam wszyscy którzy są dla mnie ważni. 

Jednak ta postać. Osoba za mną, kim ona była. Dlaczego stała tak daleko. Machała do mnie. Też chciałam abym do niej podeszła. W tym momencie musiałam dokonać wyboru. Być z osobami, których kocham są dla mnie wszystkim i z którymi tak naprawdę pragnę być. Czy poznać tajemniczą twarz tej jednej postaci. Tego cienia, który stał tak daleko. Czy to była moja duma, czy to moja mama, czy może ktoś kogo w ogóle nie poznałam. Woła mnie do życia. Zaczęłam już iść w stronę przepaści. Im bliżej byłam tym ciągłe pikanie, było głośniejsze. 

Stanęłam na samym krańcu ziemi. I w tym momencie, moi przyjaciele spochmurniali, byli bez emocji, otoczenie wokoło nich zrobiło się szare i przytłaczające. Mój mały braciszek już nie wyciągał do mnie swoich ramion. Za to kiedy się obróciłam, ta jedna postać promieniała bardziej niż wcześniej. Była weselsza. 

W moim życiu gościł sam smutek i niepokój. Szare barwy towarzyszyły mi na każdym kroku. Wszystko miało wrócić. Nie chciałam już tego, chciałam być szczęśliwa! Dlaczego to wszystko było takie trudne?! Dlaczego zawsze musiałam być w tym co złe?! Miałam tego dosyć!! 
Teraz... Mam wybór i wybieram szczęście. Zaczynam biec ile tchu do tej jednej osoby. Samotnie do mnie machającej. Nie jestem nawet w połowie drogi. Ziemia zapada się a ja razem z nią.

Znów spadam w mrok. DLACZEGO!? Za każdym razem muszę być nieszczęśliwa? Dlaczego?

Mój oddech był niespokojny, zaczęłam się dławić. Co oni do cholery wepchnęli mi do gardła. Zobaczyłam nad sobą krzyczącą kobietę. Złapała mnie za ręce i nie pozwoliłam mi wyciągnąć tego co miałam w gardle. Chciałam się tego pozbyć jak najszybciej. 

- Nie możesz... - Mówiła do mnie nie słuchałam jej. - To ci pomoże oddychać. - Próbowała mnie uspokoić i coraz lepiej jej to wychodziło. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ta rurka naprawdę mi pomaga. Dzięki niej lepiej mi się oddycha. No dobra odpuszczę, jestem teraz zbyt zmęczona, żeby walczyć. Już nie mam siły. Niech to coś tkwi we mnie. Ja chcę spać. 

"Zawsze trzeba podejmować ryzyko, tylko tak uda nam się pojąc, jak wielkim darem jest życie"

"Nigdy nie będziesz naprawdę szczęśliwy jeśli wciąż tego szczęścia będziesz szukał.
Nigdy nie będziesz naprawdę żyć pełnią swojego istnienie jeśli w dalszym ciągu będziesz szukał jego sensu.
Zamknij oczy. To jest ciemność, nie nic. Zawsze jest coś."

Oczy czarne, duże, okrągłe i roześmiane, były tak blisko mojej twarzy, w nich pustka. Jak jakiś demon niecałe dwa centymetry od mojej twarzy. Szeroki uśmiech, dosłownie od ucha do ucha i ociekająca krew z jego gęby. Pochylał się nade mną. Czekając, na swoje pożywienie. Otwiera usta długim językiem, muska ośliniając mój policzek oblizuje usta już nie mogąc się doczekać. Blada, a nawet szara skóra diabła. 

On chce abym krzyczała, żeby mógł wyssać mój głos, pożywić się moim strachem. Kładzie zimną łapę na mojej szyi, ostre pazury drażnią mnie. Ponownie ociera swój jęzor po mojej twarz. To jest takie koszmarne. Ale nic nie robię. Leżę w szpitalnym łóżku, słuchając pikania monitorów. Patrzę w jego oczy. Wyprana ze wszystkich emocji, nie boję się, nie smucę, nie krzyczę. Nawet się nie śmieję. Nieruchomo zagłębiam się w oczy potwora, mojego koszmaru. 

Zaciska łapę mocniej, ale nic już tym nie wskóra. Jestem samotna, jestem pogrążona w śmierci. i mimo, że oddycham, mimo że mogę otworzyć oczy, ze mogę coś powiedzieć. Nie robię tego. Wpatruję się w czarne oczy tocząc walkę. Nikt nie wygrywa, nikt nie przegrywa. Nie ma tego lepszego, ani tego gorszego. Ja po prostu toczę walkę ze samą sobą. 

"Diabeł jest to tylko wygodny mit, wymyślony przez resztę potworów tego świata. - Ludzi.
Jak Bóg stworzył człowieka na wzór siebie tak człowiek stworzył diabła."

Właśnie tak... potworem o szarej skórze, okropnych, pustych i czarnych oczach, tym szerokim paskudnym pysku z którego ocieka krew. Tym potworem byłam ja...

Kiedy się obudziłam, diabeł zniknął. Otworzyłam oczy i rozglądałam się po pomieszczeniu. W jednym z rogów, widziałam siedzącą w fotelu Ally a nad nią stała Dinah z kubkiem kawy. Każdy ruch sprawiał mi ból, dlatego trzymałam głowę nieruchomo. To ograniczało mój widok plus jeszcze te rury wetknięte w moje gardło. Mogłam spoglądać tylko w prawo, na okno, które pokazywało jedynie szare niebo i kawałek drzewa. W lewo na okno, które zapewne miało pokazywać korytarz jednak było ono zasłonięte. I sufit, to miejsce przykuło moją uwagę. Zwykła biała płaszczyzna, na której mogłam rysować co tylko chciałam. 

Dziewczyny, jak tylko zauważyły, że nie śpię zawołały lekarza. Niski, stary, przygarbiony mężczyzna przyszedł i zaczął zadawać pytania. Nie słuchałam go. Jedynie wpatrywałam się pustym wzrokiem w piękną białą płaszczyznę, rysując na nie twarz swojego brata. Wysokie góry i co tylko przyszło mi do głowy, aby nie zapomnieć atutów tej krainy, i nie pogrążyć się w mroku. 

"Nie będę z nikim rozmawiać" Krzyczałam lecz do siebie. Moje ciało nawet nie drgnęło. "Z nikim! Rozumiecie?! Dajcie mi spokój." Nikt mnie nie słyszał bo tego nie chciałam, ale także głupie rurki uniemożliwiały mi to. Byłam pusta w środku. Widziałam ich twarze w ogóle na nie nie spoglądając. 

"Wynoście się!"
"Odejdźcie!" 
"Zabijcie!"
"Nie ratujcie."

"Nie ma już co ratować." 
Ten umysł już wygasł. Szczerzę wątpię aby coś jeszcze się w nim zapaliło. 

Ludzie... są jak kawałki lądu... jednie stanowią małą część... całego kontynentu, a jedni... to samotne wyspy, na oceanie własnych myśli. 

I teraz nadszedł ten moment, skończył się czas odwiedzin. Już po obchodzie lekarza. Zapadł zmrok. 

Noc - moment w którym to, co wiesz, toczy walkę z tym co czujesz...

A ja... wiedziałam!!! Nadszedł moment, w którym musiałam, wrócić do poprzednich zdarzeń. 
Zamknęłam oczy, pogrążyłam się w myślach, spoglądając na twarz uradowanego diabła. Tym razem myślał, że będzie mógł pożywić się moim BÓLEM. Nie tak łatwo. 

Ironiczny głos, brunetki, która prosiła zapłakana abym się z nią spotkała. Wzięłam jej brata ze sobą. Martwiłam się.
KURWA!
Jaka byłam naiwna! Chciałam złapać ją w ramiona! 
Zapytać się czy wszystko w porządku. 

Wydała mnie... 
Jak mogłam się na to nabrać!
Jak mogłam myśleć, że zależy jej na mnie. 
Głupia! Głupia! Głupia!

Nigdy! Nigdy więcej...! nie popełnisz takiego błędu.

Jak mogłam myśleć, że coś dla niej znaczę.

Nie! 
Już koniec.
Nie będę więcej myśleć o jej czekoladowych, pełnych wdzięku oczach. 
Nigdy!
O jej ustach tak pożądany i malinowych.
Nie!
O jej włosach rozwianych na chłodnym wietrze.
Stop!
O jej ciele, zgrabnym i powabnym, które mogłabym dotykać i pieścić, które było takie gorące i seksowne.
Którego tak mi brakowało. 
Nigdy więcej!

Obojętność!

Oczy, usta, włosy, CIAŁO!
Cholera. 

Heeej witajcie oto następny rozdział mam nadzieję, że się podobało no i dzisiaj trochę o uczuciach Lauren która skrywała je w sobie od dłuższego czasu. Jeśli się podobalo to skomentuj a ja będę bardzo wdzięczna. Aaaaaa i jeszcze jedno jeśli ktokolwiek ma do mnie jakieś pytania odnośnie opowiadania to proszę pisać wiadomoś z chęcią poodpowiadam 😊😌💖👌

Explicit ||Camren||Where stories live. Discover now