23# Revange

517 61 4
                                    

Lauren's POV


Gdyby można było cofnąć czas. Gdyby, można było zmienić miejsce położenia w ciągu sekundy, ale nie o krok a o kontynent. Gdyby można zmienić się, nie do rozpoznania. Gdyby można zmienić czyjeś uczucia. Mam ochotę to "gdyby" zmienić w rzeczywistość.
Cofnąć się do momentu poznania Camili. Wyjechać wtedy z kraju. Zmienić swoje zachowanie. Sprawić, abym nigdy się w niej nie zakochała. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze.

Lekarze nie mówią za wiele. Nie jest dobrze, ale robią co w ich mocy aby jej pomóc.
Nie widziałam jej czekoladowych tęczówek od trzech dni. Mimo, że siedziałam przy niej cały czas. Lekarze namawiali mnie abym odpoczęła. Jednak ja mam głęboko gdzieś to co oni mają do powiedzenia.

Trzymam w dłoniach jej delikatną i ciepłą rękę. Opuszkami palców delikatnie kreślę po jej liniach papilarnych. Zatracam się w myślach, kiedy orientuje się, że jej palce poruszają się a dłoń zaciska na mojej.
Nadal ma zamknięte oczy. Podnoszę się i gładzę jej długie i gęste włosy spoglądając na jej bladą twarz.

- Wszystko będzie dobrze. - Dłonią zjeżdżam na jej zimny policzek. Otwiera oczy i w końcu mogę się w nich rozpłynąć. Jestem tak strasznie zmęczona. Jednak nie mogę pozwolić aby coś wzięło nade mną górę. Nie spałam od dwóch dni, mimo to maiłam siłę. Dla niej. Nie oderwała się. Przymknęła powieki delikatnie się uśmiechnęła a na.policzkach owijała się pojedyncza łza. Złożyłam zimny pocałunek na jej czole.

- Teraz wszystko się zmieni. Ludzie, którzy cię skrzywdzili odpowiedzą za to. - Nie potrafiłam odwzajemnić jej uśmiechu. Patrzyłam jedynie beznamiętnie. Musiałam zmienić nastawienie. Chwila słabości i będzie po mnie.

Do sali wszedł Shawn, uradowany widokiem szybko uściskał brunetkę. Odsunęłam się od nich. Zacisnęłam mocniej dłoń Camili. Zwracając na siebie uwagę.

- Niedługo wrócę. - Powiedziałam szeptem.

- Obiecujesz? - Zapytała, zachrypniętym głosem. Spoglądałam jej w oczy. Nie chciałam kłamać.

- Nie. - Odpowiedziałam stanowczo, wyminęłam chłopaka i opuściłam salę. Zacisnęłam dłonie w pięści. Zarzuciłam na głowę kaptur od czarnej bluzy. Cała byłam ubrana na ciemy kolor. To lepszy kamuflaż.

Wyszłam z budynku. Wszyscy już czekali. Cieszę się, że mogłam zobaczyć czekoladowe oczy i słyszeć aksamitny głos Camili. Zasiadłam za kierownicą. Miejsce pasażera i z tyłu były zajęte. Przez wysokich mężczyzn, ubranych podobnie jak ja. Czarna bluza i spodnie. Czarne rękawice i masywne buty. Oni mieli dodatkowo bandamki zakrywające im usta.

Dodałam gazu aby nie spóźnić się w odpowiednie miejsce. Ze smutkiem spoglądałam, na ciężarówkę przed nami i na to ja chłopcy wyciągają ochroniarzy i białymi chustami doprowadzają ich do nie przytomności. Kiedy skończyli z przodem i zniknęli na tylnej części furgonetki, wyszłam ze swojego pojazdu. I udałam się do nich.
Drzwi były już otwarte trzeci strażnik leżał nie przytomny. Usiadła na przeciwko więźnia. Wpatrywałam się w jego czarne tęczówki. Siedzieliśmy w ciszy.

- Wielki Jo. - Odezwałam się jako pierwsza nie odwracając oczu.

- A miałem taką nadzieję, że zdechniesz. - Jego słowa nie zaskoczyły mnie spodziewałam się takiej reakcji. Pocierałam dłonie, choć były pokryte czarnymi, skórzanymi rękawiczkami, nadal były lodowate. Z kieszeni wyciągnęłam srebrną mieniącą się w blasku księżyca broń. Wycelowałam w mężczyznę.

- Josephie Dankui. Za wszystkie zbrodnie jakie popełniłeś skazuję cię na śmierć. - Nacisnęłam za spust. Przerażona wypuściłam broń z dłoni. Martwy mężczyzna leżał na ławce, z jego głowy leciała krew, a jej zapach rozniósł się po małym pomieszczeniu. Zacisnęła, dłonie w pięści. Ogarnęła mnie wściekłość.

- Ty... sukinsynie. - Wykrzyczałam. Słysząc z oddali odgłosy syren nic z tego sobie.nie zrobiłam, jednak jeden z moich pomocników złapał mnie w pasie i zarzucił sobie przez ramię jak lalkę. Nie broniłam się. Odpuściłam, byłam na siebie taka wściekła. Ciągle czułam krew Jo, a przed oczami miałam jego całego, martwego. Rysował mi się na powiekach.
Czułam jak upadam na miękkie siedzenia samochodu. Zacisnęłam powieki i ogarnęła mnie słabość. Poddałam się i zasnęłam.

Kiedy się obudziłam był ranek. Leżałam w swojej bazie na jednej z sof. Wokół mnie unosił się dym po papierosach i marihuanie a mnie nabrała ochota. Podniosłam się do pozycji siedzącej i włączyłam telewizje. Skakałam po kanałach odpalając szluga i zaciągając się przyjemnym dymem.

Zaraz zaczną się wiadomości.
"Zeszłej nocy doszło do napadu na furgonetkę, która przewoziła więźnia Josepha D. skazanego na 5 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 7 lat. Skazany zmarł w wyniku postrzału śmiertelnego postrzału w głowę. Był on celem. Ochronie nic się nie stało." Zacisnęłam pięści. Śmieć wszystko zepsuł. Dokończyłam palić. Siedziałam tak nadal nieruchomo słuchając tego co miał do powiedzenia reporter.

Nie mogłam tak bezczynnie siedzieć. Ubrałam kurtkę i wyszłam na zewnątrz. Przechodząc przez budynek.
Zajrzałam do zakładu tatuaży gdzie pracował mój przyjaciel, którego zatrudniłam. Zeszłam na dół do clubu sprawdzając jak idzie mój biznes. Oraz zmieniłam parę zdań z moją przyjaciółką w lobby.

Ruszyłam w stronę szpitala. Wzięłam parę głębokich oddechów i ruszyłam do sali.  Jednak zanim weszłam moje serce zaczęło bić szybciej.

Widziałam zapłakaną Camilę w objęciach jej brata. Na ścianie naprzeciwko nich wisiał włączony telewizor.
Już wiedzą. Jestem potworem, ona mi nie wybaczy tego co zrobiłam. Łzy uwolniły się i spływały powoli po moich policzkach. Nie widzieli mnie. To dobrze. Ucieknę, nie będą mnie już oglądać. Wróciłam do samochodu i z piskiem opon odjechałam spod budynku. Moje knykcie pobielały od zaciskania kurczowo kierownicy.
Uważają mnie za potwora. Powinni, tak myśleć. Tak jest.

Zatrzymałam się przy drodze i wyskoczyłam z pojazdu. Zaczęłam biec w stronę mojego magicznego miejsca. Odetchnęła świeżym powietrzem i położyłam się na ziemi. Zaczęłam płakać. Podciągnęłam kolana do klatki piersiowej i schowałam w nich twarz. Co ja zrobiłam. Jak mogłam, zrobić coś tak strasznego. Camila już wie, że to moja wina. 

Explicit ||Camren||Where stories live. Discover now