Rozdział 2

108 6 6
                                    

- Dziewczyny lądujemy. - mruknęłam, wbijając moim towarzyszkom łokcie w żebra.

- Co? Gdzie jesteśmy ? -zapytała Zuz, nie otwierając oczu.

- W San Francisco. - odpowiedziałam. Ta na moje słowa zerwała się jak oparzona, a tuż za nią Juls, nie wiedząc co się dzieje.

- Gdzie wy mnie wywiozłyście?-zapytała.

- Juls, jesteśmy w San Francisco. - odparłam.

- Ja jebie, ale daleko doleciałam na tym jednorożcu. - powiedziała, nadal mając zamknięte oczy i tkwiąc w półśnie.

- Dzień dobry za chwilę lądujemy w San Francisco. Czy podać panią kawy? - zapytała nas dziewczyna, na oko dwa lata ode mnie starsza.

- Widzisz Juls, proponują ci kawę. - dźgnęłam ją w policzek i uśmiechnęłam się do kobiety, która nadal czekała na nasze zamówienie. Zuz zabrała się do wypytywania kobiety o rodzaje jakie dają.

- Dziękuję wolę Michaela.

- Ona żartuje, chyba. Dla mnie zwykła czarna, bez mleka ze standardową ilością wody. - poprosiłam, kiedy kobieta skończyła wymieniać rodzaje jakie tu mają. Juls przeciągnęła się poprawiając okulary, które lekko zsunęły jej się z nosa podczas snu.

- Dla mnie to samo. - mruknęła tylko.

- A to dla mnie też. - dodała szybko Zuz. Kiedy otrzymałyśmy kawy w papierowych kubeczkach i upewniłyśmy się, że wszystko jest z nimi Okey, Juls spróbowała jej jako pierwsza. Skrzywiła się lekko.

- Cukier. - mruknęła. - Przepraszam! - krzyknęła na pół samolotu, wychylając się do tylu. Kiedy wreszcie miałyśmy kieszenie spodni i torebek wypakowane kalifornijskim cukrem - tak to ma znaczenie skąd ten cukier jest - mogłyśmy spokojnie podejść do lądowania.
Czekaj. Coś się nie zgadza. Z nimi normalnie podejść do lądowania? To niemożliwe.

- Prosimy o zapięcie pasów bezpieczeństwa lotnisko San Francisco-Kalifornia wita. - po tym komunikacie się zaczęło. Żadna z nas nie lubiła lądowań, a w szczególności ja.

- Weź to! - krzyknęłam do Juls. Szybko zapięłam pas. Jul podała moją kawę Zuz, która wsadziła ją między nogi i obie złapały mnie kurczowo za dłonie. Tak było zawsze. Nie to, że daleko razem latałyśmy, ale ze dwa razy może się zdarzyło. Kiedy upewniłem się 300 razy, że samolot stoi, dopiero odważyłam się odpiąć pasy.

Zabrałyśmy nasze bagaże podręczne i każda swoją kawę, i udałyśmy się na przód maszyny. Przy schodkach stał kapitan, któremu każdy dziękował za bezpieczne dolecenie i nie spowodowanie katastrofy lotniczej. Uścisnęłyśmy z nim dłonie, w sensie ja i Zuz, Juls się na niego rzuciła, przytulając go i ruszyłyśmy po walizki.

- Czujecie, jesteśmy w San Francisco! - krzyknęła Zuz, na co objęłam ją ramieniem i przyciągnęłam lekko do siebie.

- Myślałam że powiesz 'czujecie to kalifornijskie powietrze?'. - zaśmiała się Juls. One obie słabo kontaktowały przed wschodem słońca. A na nasz czas chyba była coś tak 3 rano.
Najgorsze jest to, że to mi najsłabiej idzie przestawianie się na inny czas.

- Która jest godzina? - zapytałam dziewczyn.

- Emm... 18. - odparła Juls, spoglądając na swój popękany telefon. Jebane różnice czasu.

Odebrałyśmy nasze walizki i z pod hali lotów zamówiłyśmy taksówkę pod nasz hotel. Był to jeden z lepszych hoteli tutaj. Znajdował się dosłownie kilka minut od plaży, która wchodziła w cieśninę Golden Gate. Z hotelu bodajże widać ten słynny most. Tak, nie wiem jak on się nazywa, wiem, że jest sławny. Nie ważne. Kiedy dojechałyśmy na miejsce pan, który nas przywiózł, pomógł wyciągnąć nam nasze walizki, gitarę i ukulele zanieść od razu do holu w hotelu. Po zapłaceniu mu, Juls poszła na recepcję odebrać klucze i wszystkie potrzebne informacje.
Kiedy ja i Zuz miałyśmy już wszystko poukładane na wózku, podeszłyśmy do Juls, która słuchała wyjaśnień młodej kobiety.

- Dzień dobry. - przywitałyśmy się z kobietą, na co ta skinęła głową z uśmiechem.

- W hotelu będzie pewien zespół, ponieważ mają wakacje. Ale to pań nie dotyczy. - uśmiechnęła się. Po paru minutach wyjaśniania nam wszystkiego i tego co było dla nas najważniejsze, czyli jedzenia, kobieta dała nam mapy z całego San Francisco, czyli wcale nie duże. Podała mi kluczyki od pokoi i zawołała portiera, aby wniósł nam walizki. Kiedy dotarłyśmy na samą górę budynku i portier spokojnie mógł nas zostawić z walizkami ruszyłyśmy długim korytarzem aż do końca.
Pokój 312, aka apartament.

- Zuz otforz. - tak to mniej więcej zabrzmiało. Tak, trzymałam klucze w zębach. Zuz wyjęła mi kluczyki z ust i wsadziła je w zamek. Kiedy udało nam się wejść, nasze walizki mało co nie wylądowały na podłodze z zachwytu. Drobny przedpokój zakończony trzema drzwiami. Od drzwi wejściowych. kiedy patrzyło się w lewo była wysepka kuchenna, na prawo sofa i telewizor a tuż obok łazienka.

- Wow. tu jest niesamowicie. - pisnęła Juls, wchodząc głębiej do pokoju.

- I powiedz mi jak to załatwiłaś? - zapytała.

- Wujek z Australii ,do którego miałyśmy jechać, czuł się winny, że nie może nas przyjąć, więc opłacił nasz pobyt tutaj. Czy jakoś tak. Oczywiście namawiałam go, żeby sobie nie żartował ,że nie trzeba my sobie coś znajdziemy, ale wiecie on stwierdził, że z naszym "my sobie poradzimy" prędzej wylądujemy na ulicy.

- Miał rację. - stwierdziła Zuz, zaglądając do łazienki. Poszłam w jej ślady i też zajrzałam. Była przeciętna. Kabina prysznicowa, umywalka, zamykana szafka z lustrem do ziemi i tyle. Ładnie i czysto. Przeszłyśmy do pokoi. Wybrałam pokój po środku, Juls po lewo, a Zuz po prawo. Duże okno za łóżkiem, łóżko ogromne, małżeńskie na przeciwko szafa i jakieś małe półeczki na ścianach. Sporo miejsca. Akurat dla mnie.

- Dziewczyny jak u was?! - zapytałam.

- Genialnie! O kurwa czekoladki! - krzyknęła Zuz. Na jej słowa wybiegłam z pokoju, w tym samym czasie, w którym Juls również to zrobiła, przez co wpadłyśmy na siebie. Zuz leżała na łóżku, obracając coś w rękach.

- Co, gdzie je znalazłaś?! - krzyknęła Juls.

- Były w szafie. - odparła spokojnie.

- Ty może to jest to coś na mole. - zaśmiałam się.

- Bardzo śmieszne. Już wynocha zanieczyszczanie powietrza jest karane kupy! - krzyknęła. Wyszłyśmy od niej z pokoju. Zajrzałam jeszcze do pokoju Juls, a ona do mojego.

- Idę się rozpakować. - powiedziała na co ja kiwnęłam głową. Poszłam po walizki, które zostawiłam przy sofie. Położyłam jedną z nich i wyjęłam z niej cajon. Ustawiłam go przy sofie i zabrałam walizki do pokoju.

Po rozpakowaniu naszych wszystkich rzeczy zrobiła się 20. Zuz siedziała w "salonie" - chyba mogę to tak nazwać - i brzdąkała coś na swoim różowym ukulele, które było całe w naklejkach ze wszystkim, co dziewczyna lubiła. Juls siedziała u siebie w pokoju i stroiła gitarę. Ja w sumie chodziłam po "domu" nie bardzo ogarniając co mam zrobić ze sobą.

- Jul? - odezwała się Zuza.

- Mmm?

- Jak myślisz co to za zespół?

- Co? Jaki zespół? Zagraj jeszcze raz, nie słuchałam.

- Nie to. Chodzi mi o ten zespół, który ma teraz wakacje i też będzie w tym hotelu.

- A to nie wiem. 5sos ma przerwę, ale pewnie są w domu w Australii, niż tu w Kalifornii. Chociaż może?

- Fajnie by było. - przyznała dziewczyna. Zaraz oszaleje. Ja naprawdę nie wiem co mam ze sobą zrobić. Rozejrzałam się po wysepce kuchennej. Kuchniowy zlew jest... Czajnik! Nie ma czajnika!

- Zuz idę po czajnik, chcę herbaty. - oświadczyłam wychodząc.

- Okey. - usłyszałam tylko. Byłam już na korytarzu. Podeszłam do windy ucieszona, że mogę coś ze sobą pożytecznego zrobić. Usłyszałam jakieś głosy w windzie i śmiechy. Miałam wrażenie, że już gdzieś ten jeden słyszałam. Był taki jakby nastolatka? Mała dziewczynka? W każdym bądź razie, był słodki. Winda wjechała na nasze piętro i drzwi powoli zaczęły się otwierać. Pierwsze co zobaczyłam to czerwone włosy.
Myślę sobie na początku 'o kurde szatan jakiś'. A potem gość z czerwonymi włosami się obraca i widzę jego.

O kurwa, Michael Clifford.

San Francisco/Ashton Irwin,5sosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz