Rozdział 12

53 3 5
                                    


Siedzieliśmy we czwórkę na kocach obserwując surferów którzy po mimo w miarę wczesnej pory już zdobywali fale.

Słońce ogrzewało nasze ciała.

Siedzieliśmy tak jeszcze pół godziny kiedy Calum zapytał.

-Ej może pójdziemy dziś na to wzgórze?-zapytał.

-Pewnie czemu nie.-zgodziłyśmy się z Zuz. Calum chyba wyjął telefon z kieszeni. Nie wiem byłam wgapiona w horyzont.

-Bring me the horizon co?-zapytałam Zuzy szturchając ją lekko.

-Pewnie.-zaśmiała się. Calum za nią pisał coś na telefonie. Po chwili usłyszałam jak telefon Ashtona zapikał.

-Co wy do siebie piszecie?-zapytałam ze śmiechem.

-Nie. To zbieg okoliczności. Ja pisałem do Michaela czy już wstali.-powiedział Cal nie patrząc na mnie. Ashton odpisał komu tam musiał i sprawa była by zostawiona gdyby nie to że do Caluma przyszedł esemes.

-To Michael.-powiedział.- Już idą.

Wstaliśmy z pisaku i ruszyliśmy w stronę wyjściami plaży. W połowie Zuz zaczęła marudzić że będzie miała mnóstwo piasku w butach i ona nie chce iść więc Calum porwał ją na ręce. Przy wyjściu z plaży czekał na nas Michael i Juls.

-Jak tam nocka?-zapytałam przyjaciółki. Ta próbując ukryć uśmiech, powiedziała tylko "sól się kurde". Ja i Zuz zaczęłyśmy się śmiać. Chłopcy szli za nami i coś chyba ustalali.

-Dobrze jeżeli musicie wiedzieć.-powiedziała po chwili.

-Nie chcę was niepokoić ale zostały nam tutaj może jakieś dwa dni.-powiedziała smutno Juls.

-Nie mam zamiaru opuszczać San Francisco.-stwierdziła Zuz. Zwolniła i wtuliła się w bok Caluma.

-Tu mi dobrze.-dodała. Chłopak objął ją i tylko się uśmiechnął dalej słuchając wykładów Ashtona na jakiś temat.

Szliśmy tak jeszcze jakieś 20 minut gdy Ashton skończył wykład dla kolegów. Juls dołączyła do Michaela a ja dalej szłam z przodu. Poczułam dłoń Ashtona na plecach i jego ciepły oddech.

Weszliśmy w centrum San Francisco gdzie jeździło mnóstwo samochodów.

Turyści, ludzie spieszący się do pracy i my zatrzymani w czasie.

Powoli dochodziła 14.

-Idziemy coś zjeść zanim pójdziemy na wzgórze?-zapytał Calum.

-Pewnie.-zgodzilismy się wszyscy. Wstąpiliśmy do jakiejś małej wegańskiej knajpki. Dość przytulnej.
Usiedliśmy przy dużym stole który rozciągał się przez całą długość lokalu.

Po chwili podeszłam do nas kelnerka wręczając nam karty. Zamówiliśmy jakieś dziwne jedzenia i do tego na deser ciasto veganiskie. Dostaliśmy nasze "magiczne" dania.

Wszyscy spojrzeliśmy się po sobie.

-Kto pierwszy?-zapytał Ashton.

-Mogę ja.-stwierdziłam. Zasadniczo byłam wegetarianką. Nabrałam na widelec czegoś co przypominało ziemniaki.

Cóż...to było całkiem dobre.

-I jak?-zapytali. Siedzieli i się we mnie wpatrywali.

-Dobre. To znaczy wiecie...jeszcze się nie...-wywróciłam oczami pokazując im białka i udając że umieram w męczarniach. Po chwili przestałam dławiąc się przy tym własnym śmiechem. Ich miny były bezcenne. Po chwili reszta też zaczęła się śmiać.

San Francisco/Ashton Irwin,5sosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz